Z dna oka

Byłem, widziałem. To co zapamiętałem jest w tych workach.

poniedziałek

Chatowy dialog

 Część Moja Ty Lelyjo!

Żem fuks-passa pierdolnął - się wstydzę. Poczerwieniałem jak ten psi na przednówku. Przeproś kolesiowne bo pomyliłem ja z Tobą i wyjechałem z obscena.
Skłam cus, bo se dziewucha pomyśli że się dokształcam cytując Fredrę lub Krasickiego.
Zjebanym ździebko, goniąc te dulary jak wsiowy pies pod koniec kwietnia,
tym tłumaczę swoją pomyłkę.
Jadę popatrzeć jak startują i ładują samoloty na O'Hara. Się szybko uwinę i zanim dentysta zrobi Ci dobrze będę nazad. Dziś piątek, ruch tu jak w na wyprzedaży w sekendhendstorze.
Przeszkadzają mi w skrobaniu do ciebie, ale jak się chce to się zmusi.

: Tacy jesteśmy mądrzy, że przemadrzymy nasze żywoty, coś mi się wydaje..
: Edziu. No zrobiłabym dla Ciebie te gołąbki i byśmy się przy jakiej butelce policytowali
: doświadczeniami i spostrzeżeniami. Nawet jakbyś miał zgłupieć przy drugim drinku..
: - oczywiście o ile nie robisz się furiatem i nie zaczynasz bić słabszych.

Nie-e nie! Nie głupieję aż tak po alkoholu by kogoś bić. Mam okropne, już po półlitrze na łeb
migreny, znaczy się łeb mnie napierdala i stolicę Łotwy odwiedzam.
Licytcja z dziewczyną, jaka by nie była, kończy się zazwyczaj w łózku, innych nie pamiętam.
Moja ukraińska sąsiadka mówi: "Boh trojcu liubit". Tłumaczy, że uczciwość, pokorą i miłość.
Znaczy się cielaka - główkuje. Dalej tłumaczy mi, że na mnie jeszcze przyjdzie czas, że zgłupieje, tylko nie bardzo wie kiedy. Tymczasem degustuję (jak najdzie ja wena) jej "Gaubce", oczeń wkusnoje "Pierozennoje" popłukując Smirnoffem. Petyr (Riny mąż) śmieje się że Rina takim menu i jemu trafiła przez żołądek i poddasze do serca. Jak widzisz rożniste sposoby słaba płeć posiada by "Boh trojcu liubil".

: Rozumiem niestety Twoje zapędy do żywota kawalera, co to mu się niewiele chce w kwestii
: organizacji życia - ale marzeń o idealnej miłości i ciepłej kobiecie odpiłować nie potrafi. Sama jestem
: leniem, co woli spotkać się z rodziną i znajomymi, niż iść na kawę z facetem jakimś, z którym trzeba
: gadać niestety i mu się przedstawiać... a to nudne jest i ogólnie męczące.

Jakie zapędy!? Czekam co ten mój "zapis" mi wywinie ze spokojem na licu i nie zamierzam nawet kiwnąć paluchem w bucie w tym względzie - problem olewan! Mam znowu stać ze spuszczonym łbem - kiwając się z pięt na palce i nazad - rozmyślając że znowu mi wyszło jak temu słynnemu od mydła? A O ręka zgięta w łokciu! 

: Wiesz, tak myślę, może Ty na same ładne a puste panienki trafiałeś... czy co? I uczucia Tobą nigdy nie
: pomiatały tak, byś przestał karkulowac, czy Ci się chce czy nie..

Napewno gdzieś te uczucia we mnie są przysypane śmieciem dnia powszedniego - daj nam Panie, choć nie bardzo wiem gdzie? Jak się znajdzie jakąś dokładną sprzątaczka to się dostanie do nich w co nie wątpię. Te które chciały, sprzątały po łebkach i pod dywan. Czasami myślę, że trzebaby skasować, wywalić całe wnętrze porysowane przejściami i na garbicz wypierdolić i uformować od nową a komu to się chce być takim dokładnym w dzisiejszych czasach, no komu, komu?

: Patrz, jest na świecie tyle młotków, którym udaje się gniazda pozakładać i są tacy popaprańcy, jak my :  - co to przepaplają swój los - a jak dojdą nareszcie do konstruktywnych wniosków, co i jak - to
: siwizna ich pokryje i siły opuszcza fizyczne. Nie będzie nawet komu opowiadać, jak babcię kochali,
: bo wnuków se kurwa nie pożyczę. Jełopy z nas w tym względzie obrzydliwe. Pewnie, że nikt nie
: twierdzi, że razem to byśmy reszcie świata pokazali, ale żeby zaraz wysiłek jaki w celu konfrontacji
: marzeń z rzeczywistością wykonać - oj - co to to też nie.. Komu by się chciało, aż tak zwariować. No
: nie? Mam dwie siostry - młodsze. Każdą - mąż i po dwoje dzieci - zajebistych zresztą i ukochanych
: przez ciocię św. Mikołaja. A nie zamieniłabym swojego życia na te ich idyllę rodzinne - bo sztuka
: kompromisów póki co mnie opuściła. Nauczyłam się akceptować ich wybory, czyli polubiłam
: szwagrów na tyle, że mogę się z nimi wygłupiać przy wigilijnym stole oraz grillu w ogrodzie. Bo
: zrozumiałam nareszcie to, iż żadnego z nich ja bym nie wybrała - to nie znaczy, że moje fajne
: siostrzyczki miały się na mnie wzorować. I wot całą filozofia. Może szukam kwadratowego jaja, hu
: nols. W każdym razie - zaobrączkować się nie dałam ni razu i nigdy też nie mieszkałam z facetem pod : jednym dachem dłużej niż dwa tygodnie wspólnych wczasów.. Więc doświadczenia żadnego - a tylko
: wiedzą ogólną i opowieści zawiedzionych koleżanek.
: Mój kolega z Bieszczad - mąż mej przyjaciółki Rudej, twierdzi, że mnie trza za dziub wziąć
: znienacka, żebym się nie zdążyła połapać i już on na mnie jakiegoś tam sprytnego Ukraińca napuści,
: bo go szlag trafia, że tak se łażę bez sensu po padole. Mejbi jes.. ale to by musiałby być Bohun
: szybszy niż strzała Winnetou. Więc mam spokój, bo immpossible takie zjawisko. A i dziadek Szymek,
: by się w grobie przewrócił, jakby wnuczka za pier.. Ukraińca poszła :) Niby nic mu nie zrobili, ale
: przeklinał szczerze.
: Fajnie przynajmniej, że już mi welon na fryzurę nie pasuje - więc odpuszczam folklor białej bezy-
: dziewicy.

Gadasz; młotki, gniazda. Znam kupę małżeństw udanych albo mniej. Wszystkie cechuje tolerancja w większym lub mniejszym stopniu. Też jestem tolerancyjnym bo inaczej się nie da. Przeraża mnie jedno w małżeństwie, strach przed NUDA! W większym stopniu jak przed samotnością. A też se kiedyś marzyłem że; siede se w bujanym fotelu, nabije fajkę Amforą i będę opowiadał sedzacemu wokół mnie przychówkowi swoje przygody. Pogładzę po płowych główkach i dam "Loli-Popa" do lizania.
Marzenia coraz dalej idą w pizdu. Co najwyżej mogę se z glutami z sąsiedztwa pograć pod garażem w hokeja, przekupując ich czekolada. Poobijają mi przy tym golenie i uncle idzie z marzeniami na ławkę rezerwowych. Smutne, nie?

: AAAA!!!! Bym zapomniała - koleżanka w ramach kurwa zabawy zaciągnęła mnie do wróżki! No i
: wiem już wszystko, stary. Do 2 lat obrączka na palcu - niet problemów jakichkolwiek, majątek się
: jeszcze rozmnoży, szczęście wokół i miłość prawdziwa, a dzieckiem będzie dziewczynka. I ten mój
: wybranek zjawi się do 28 lutego Będzie "zraniony na duszy" czyli po przejściach, ale tak tkliwie na
: mnie zorientowany, że go podobno nie przegapię i skłonię się nareszcie.
: Powiedziała mi też, że sama nawiedzona jestem (o Polsko!) i jak coś to se też sama mogę wróżyć.
: Fajnie - założę gabinet wróżb i zwalniam się z roboty!
: Głosem tam coś podpicuję i i same boskie przepowiednie z ust mych będą się snuły. Tylko kota muszę : mieć jakiegoś antyalergicznego - może z wiskozy - żeby mnie szlag w tydzień nie trafił,. Konkrety,
: kochany - a nie duperele jakieś... Widzisz - jakie genialne mam plany. A byłabym o nich zapomniała,
: no..

Takas twardziocha jesteś ale widzę, że jednak pustka w chałupie Ci doskwiera - co? Elvis z pudełka już Cię przestał jarać? Różnych się chytasz sposobów by jednak zerknąć w swą przyszłość. Kiedyś, w Polsce cyganichą tyż mi wróżyła. Gadała, że poniesie mnie b. daleko w świat i ... kurwa! - Nic więcej!? Wychodzi, że dobrze wróżyła. Tej Twojej wróżce uwierz. Możliwe, że gadała prawdę i w dwa lata będziesz czyjąś? Czego Ci serdecznie życzę - będąc Ci przychylnym. Jeno uważaj byś znowu się nie wykopyrtla - czego Ci NIE życzę. Gdybyś zajęła się wrozdzbiarstwem osiągnęłabyś sukces finansowy olbrzymi. Atut głosu masz. Durni wszak na świecie jest więcej od normalnych. Pomysł o tym, naprawdę warto.

: Dam radę - jeszcze z 10 latek przepierdolę i nauczę się robić na drutach i szydełku. Seks jest
: przereklamowany, a z facetami same problemy - no weź - jak taki się nachleje na weselu albo w
: sylwestra i wiochę człowiekowi robi, nie?

Prawdę mówisz że sex jest przereklamowany. Czuję się po nim jakbym dwa wagony węgla rozładował, zmęczonym, nic więcej i spać mi się chce a przecież nie jestem takim który traktuję każdą kobietę jak duża pizzę która mi podano.I zazwyczaj już po małym kęsie wyrabiam sobie zdania o całości. Czasami trzeba zjeść całe półkole by poznać prawdę. Na ogół nie zamawiam prawdy gdy głodny nie jestem.

: Dawaj mi tu zdjęcie swoje prawdziwe - bo muszę oddech poćwiczyć głęboki i tkliwe westchnienia!
: Ale już brunecie-laluniu! Sukienka się skanuje u kolegi-erotomana -kazał mi dołączyć fotki z kąpieli
: pośród pian, zbokol jeden - ale ja tam swoje wiem i rozkładówki se ze mnie nikt w tirze robił nie
: będzie ament.

Ty mnie tu nie rób w balona z tymi Twoimi zdjęciami bo się stanę nerwowy a przecież takim być nie mogę bo jeszcze komuś w dupę wjadę. Niby gadasz po polsku a jak czytam to wyłazi< że gadasz po "dziewczyńsku". Zawsze mam z tym "językiem" problemy. Może gdybym znał węgierski przeniklbym co Ty mi tu kadzisz? U Ciebie też przeważa szala na uczucia wobec siebie jak u większości Twej pci. Tylko mi nie serwuj pytania typu: "Co chcesz przez to powiedzieć?", albo: "Kiedy ty wydoroślejesz?". Ten rys historyczny mam dość dobrze przyswojony. Nie myśl, że jak mi podeślesz swoje zdjęcie (nawet w pianach) natychmiast będę gadał ze swoim rozporkiem. Chce tylko poznać różnice płci między nami ot-co.

: Chodź, będziemy się teraz całować - pamiętam, że lubię bardzo.

W to mi graj! - ale, by Cię nie zrazić (wszak delikatnaś osóbka) Tobie oddaje batutę w ręce, będę grał jak Ty będziesz dyrygowała jeno nie przedobrz, dyryguj fair play bym nadążył w gamach. "Ars non habet osorem nisi ignorantem"- a przekonasz się, że nim nie jestem.

: Idzie weekend - trzeba więcej seksu do korespondencji włożyć - toż to czas rozpusty i grzechu!

Ano idzie. Pocieszam się jeno tym, że Rine wena najdzie i pojem "Gałobców".

: Poproszę więc, tylko bez ekstremów - żeby mnie nie zniesmaczyło, orajd?
: Ach - zapomniałabym - melduje - że TWE FEROMONY wszystkie celnie trafiły i właściwie możesz
: już prawie wszystko. Całą piersią reaguje, teraz czekam, mój Ty Edwardzie...

Hmm, cuś jednak wypłakałem u Ciebie - jak widzę. Ale mam podświadomy lęk by Twoje perfekcyjnie skrojone usta - nagle, się odymając leciutko, nie rozkazały bym spierdalał i więcej nie wracał!
- Po czym, ułożą się w smutny, pełen słodzyczy uśmiech...
Tak sobie przedstawiam w zwolnionym tempie najbardziej dotkliwy cios emocjonalny jaki może mnie spotkać...
- Raz kozie śmierć. Zaczynam tę grę wstępną.
Zapraszam Cię na kolację przy świecach.Od tego Cię zacznę podniecać. Elegancka restauracja, doskonała obsługa i świetna wyżerka powinna zagrać na Twoim nastroju?
- Chyba, że szkoda Ci czasu na te zabiegi i wolisz chińszczyznę na wynos jedzoną na podłodze która też spełni zadanie jeśli tylko wzajemnie obdarzymy się życzliwa uwaga - co?
Żarcie nie jest ważne, ważnym jest porozumiewanie się za pomącą słów, dotyku patrzenia sobie w oczy.
No, pojedliśmy patrząc sobie w oczy. Teraz czas na prysznic, umyjmy się wzajemnie poznając nasze wrażliwe miejsca. Twój bank danych pozwoli mi sprawić Ci więcej radości, poczujesz całym ciałem jak "Ziemia drży".
Żadne akrobacje! Nie myśl o cyrkowym trapezie gdzie ruchy muszą być zgrane, możesz stosować własne koncepcje ja nie spadnę ...

https://ebd.cda.pl/620x395/324793031?autostart=1

niedziela

Zaszczytny obowiązek

 W październiku, za panowania Wiesława, upomniała się o mnie armia.
Wcielili mnie do RWNCz (ruchome warsztaty naprawy czołgów) jako mechanika regulującego nr. specjalności 44. Ale(le)je WP, Szczecin-Głębokie.

Po unitarnym w 16. półku piechoty zmotoryzowanej (po sąsiedzku). Wynoszeniu peta na kocu 30 km. na poligon. Jako kierowca z II kat. prawa jazdy, dostałem fuchę, zostałem postawiony do dyspozycji zastępcy dowódcy 12 Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej im. Otokara Jarosza (narodnyj gieroj CSRS) pułkownika Skowronka (był zastępca, do spraw technicznych). Byłem jego osobistym kierowca (jak stangret hrabiego za sanacji).

Jako ciekawostka; dowódcą dywizji był Jaruzelski, widywałem go często, a raz z jego żoną na mojej przysiędze.

Mój szef okazał się przyzwoitym człowiekiem, nie miałem z nim żadnych pierepałek - ani, on ze mną. Zadanie moje polegało na wożeniu szefa z jego domu na Pogodnie do Dywizji, po inspekcjach i na dziwki.

Także rodzina starego korzystała z mych usług. Żona + dwie córy (studiowały na AM).

Boss nie był za tęgim opojem, ale też i nie gardził. Lubiłem go za specyficzne poczucie humoru. Wabił mnie „Robaszku” – zresztą, do wszystkich niższych rangą podobnie się zwracał.

Normalny dzień, zaczynał mi się o godz. 7. rano, nie obowiązywała mnie pobudka, ani żadne tam wojskowe głupoty.
W RWNCz służyło 45 szwejów + dowódca – pułkownik, zastępca – major, politruk – Wojtun (pociecha jakich mało w życiu spotkać można), dwu kapitanów dowódców drużyn mechaników i zbrojmistrzy. No i oczywiście matka jednostki – szef kompani – plutonowy Jerzy Jurek.

W RWNCz jedynie spałem i garażowałem. Patrzyło bractwo z jednostki na mnie z zazdrością. Nikt do mnie nie skakał woziłem przecież "bat" na ich dupę.
Nie pyszniłem się tym faktem, starałem się być koleżeński i uczynny. Żyłem z kolegami po przyjacielsku. Każdy z nas był tu przecież z przymusu.

Po porannych „oblucjach” (na śniadanie nie chodziłem) siadałem w wymyta i zatankowaną (chłopaki dbali o to, bo zawsze pod siedzeniem była flacha „zielska”) Warszawiankę i gnałem pod wille starego na Pogodno. Ładował się stary, dziewczyny z tyłu i wiozłem starego do dywizji, a dziewczyny na uczelnię - albo odwrotnie. Stary mówił co mam dalej robić. Przeważnie jechałem po „mamuśkę” (żona „starego”), wiozłem ją do psiapsiulek na ploty. Mówiła mi o której - mniej więcej - skończą pytlować. A ja w miasto (trzeba z czegoś żyć). Bawiłem się w taryfiarza. Raz WSW zabrało mi kwity (rozkaz wyjazdu). Przynieśli staremu w zębach.

Byłem wyprowiantowany w swej jednostce. Wszyscy kucharze we wszystkich jednostkach dywizji (po pewnym czasie) znali mnie i darzyli „uczuciem” - oczywiście, nie za darmo, „Łzy Sołtysa” miały swoją wymowę. Nie jeździłem głodny, zawsze „cuś” na czarną godzinę się znalazło. Nie raz i stary korzystał z mojej spiżarki jak byliśmy dalej od zaplecza, a zgłodniał. 

Słusznej postury był, ważył dobre 120 kg. więc potrzebował paliwa.

Mnie traktował jak lubianego psiaka. Rodzinę jak udzielny książę. Nie było źle, nawet kilka razy byłem zaproszony do „ołtarza”.
Brałem to wszystko jako epizod w mym życiu.

Sport, nie zawsze bywa zdrowym. W 14. miesiącu mej „służby”, przytrafił mi się głupi wypadek. Na hali gimnastycznej, przy wygłupach skręciłem nogę w kolanie. Dwa miechy w wojskowym szpitalu na Skargi. Straciłem łękotki, poznałem za to milutką dziewczynę. Była na praktyce ze szkoły pielęgniarskiej na Orła Białego. 

Po rekonwalescencji komisja lekarska uznała, że wystarczy tych „zaszczytów” (zasługa „mamuśki"), była nawet raz u mnie z wizyta w szpitalu. Miła kobitka, tak mi „matkowała” troszeczkę. Dali kat. D i zwolnili do cywila.


po lewej


piątek

Emigracja. Trudny wybór

 Trudny, bardzo trudny wybór być mężczyzną...
- Czy mężczyznę udawać?

Pracuje tyle już lat w mozole dla systemu, efekty prawie żadne. Wykorkował Lońka, papieżem został Polak. Dzieciaki dorastają. Jaka czeka je przyszłość, perspektywy? Żądne. "Marneszanse" (jak mawiał De Gulle) mają na lepsze życie. Trzeba to zmienić - na gwałt! Jestem im ojcem przecież!

Wracam z Kuweitu, przed Belgradem dowiaduję się z „Jedynki” (polskie radio), że Gierka zastąpił Kania. Będzie lepiej zapewnia spikier...
Od ponad dwudziestu lat słucham tej zdartej płyty z tą samą melodią. Bolą zęby od tego. Jedno co mam jak narazie, to życie światowca jakie udało mi się zdobyć z wąskim, gronem kolegów. Nagrody Goncourtów napewno nie zdobęde. Większość sąsiadów utopiłaby mnie w łyżce wody. Nie liczę też na to by leżeć na Powązkach.

Słuchanie "Jedynki" logicznie i przetwarzanie tego bełkotu - po przetworzeniu na język prosty, zrozumiały - nasuwa wnioski, interpretacje gadającej głowy, a krytyczne przetworzenie... sumuje się w pastisz rodem z za wschodniej granicy.

Cieszyłem się nie najlepsza sława dyletanta i snoba pośród okolicznej gawiedzi, ale wciąż ufałem, że moje imitację nikomu krzywdy nie czyniły. Moich małpiarskich zachowań, gestów i tonów byłem świadom. Wiedziałem, że powinienem przezwyciężyć owe skłonność. Ale nie byłem Proustem i z własnej słabości nie czyniłem siły, przynajmniej tak wówczas myślałem. A ci co nie czytali Prousta, a do niego - takie odnosiłem wrażenie - mnie porównywali - chyba, że mieli na myśli wkład, ale nie zawartość! Bo Proust to nudziarz straszliwy, a ja wręcz odwrotność!

Człowiek dziczeje stykając się z ludźmi i albo musi wybudować sobie erem, albo spłaszczyć do wymiarów otoczenia. Odrzuca mnie przeraźliwa, ludzka głupota tej armii, tej rzeszy nieuków, półgłówków którzy formują "intelektualna elitę polskiego narodu". Korzystając z tego, że jeszcze większe hordy przygłupów stanowi dla nich korzystne tło. Znaleść człowieka z którym można porozmawiać - nie wysłuchując banałów, idiotyzmów, cwaniackich łgarstw, fałszywych zapewnień, tanich sprośności lub specjalistycznych bełkotów "fachowca", dla którego branżowe wykształcenie (plus umiejętność trzymania widelca) jest całą jego kulturą. Jeśli ci się zdażyło spotkać kogoś bez płaskostopia mózgowego, to znalazłeś SKARB!

Alergia na głupotę, konformizm i oportunizm - obok niezgody na podłość i okrucieństwo świata, prowadzi ku samotności. Patrząc zaś z innej strony na kruchy zlepek ożywionej gliny, pamięć podsuwa jedynie takie teksty:

"Ty, co nie jesteś panem i jednej godziny,
Kto cię raz dobrze poznał, ze wstrętem omija,
Boś podły jak robak, zdradliwy jak żmija.
Twoja miłość jest chucią, twoja przyjaźń zdradą,
Twój uśmiech jest szyderstwem, a za twoja radą
Kto by się kiedyś odważył śmiało stawiać kroki,
Uznał, lecz już po czasie, to za błąd głęboki
Zaufać w twoje słowo: boś z rzędu ostatni,
Pychą tylko przewyższasz zwierząt orszak bratni".

Minęło trochę czasu. Czasu straconego. 12 grudnia roku pamiętnego, wstąpiłem po drodze do domu. Auto z ładunkiem do Szwecji stoi pod domem. Jest niedzielny ranek. Budzi syn - mówi, że jakaś wojna w Polsce jest – w radio gadają. Tv nie działa. Rzeczywiście, tranzystor buczy komunikatem WRONy, że jakiś stan wojenny nastąpił. Podają także, że wszystkie granicę zamknięte. Śniegu przez noc napadało po pachy. Gdzie się udać z problemem? Wsiadłem w małe i pojechałem na melicję. Dyżurny mówi, że nie jest w stanie mi powiedzieć co mam dalej robić z ładunkiem. Telefony nie działają.

Po obiedzie jadę do Świnoujścia, po drodze kolumny wojska, samochody, czołgi (kilka w rowie). Szweje głodni, przemarznięci proszą o papierosa. Rozpiździaj i chaos.

Polska - miejsce na mapie, które niezmiernie mnie męczy, ale... które mimo wszystko lubię. Kocham nawet. Tu przez lata zdarzyło się masę rzeczy, które czyniły mnie szczęśliwym lub smutnym, tutaj są moi przyjaciele, tu jest mój krąg kulturowy - tylko, naprawdę nie o to chodzi. Chodzi o to, że Polska stała się krajem w którym przestrzeń do dokonywania wyborów życiowych została zawężona tak bardzo, że właściwie zdołały się w niej zmieścić tylko dwie możliwości w których nie ma nic interesującego.

Możliwość pierwsza: uczymy się pilnie, jesteśmy kreatywni, mobilni, dyspozycyjni, kochamy naszą firmę, robimy karierę. Stop. Niekoniecznie robimy karierę ba, nawet nie musimy mieć takich ambicji, jednak musimy się zachowywać tak, jakbyśmy chcieli ją robić - nawet, jeśli pracujemy w charakterze nocnego stróża. Zawał przed czterdziestka.

Możliwość druga: nie uczymy się pilnie, kończymy zawodówkę albo i nie, czujemy się pogardzani, jesteśmy stadem rozkapryszonych, tępych leni i warchołów którzy powinni się wziąć do roboty, wykazać inicjatywę - tyle, że roboty przeważnie nie ma, więc nie staramy się być kreatywni, mobilni etc. Mówiąc kolokwialnie, kładziemy na wszystko lagę - pijemy. I tyle. Wątroba wysiada przed czterdziestka.

Dworce są brudne, politycy sprzedajni. W dziedzinie rozwarstwienia dochodów zbliżamy się do niedościgłego południowoamerykańskiego wzoru. System emerytalny mamy wzorowany na Etiopii - ale, trzymaj fason. Bądź kreatywny!

Autorytety naukowe nie mają nic do powiedzenia. Media kreują wirtualną rzeczywistość. Postępująca oligarchizacja zbliża nas do niedościgłego azjatyckiego wzoru. Warszawa to nie całą Polska - ale, trzymamy fason. Bądź dyspozycyjny! W tv. pani dyrektor chwali się, że aby zostać portierem w jej firmie, należy znać dwa języki obce i mieć wyższe wykształcenie. Jakiś inny pan wciąż wierzy w niewidzialną rękę rynku. Wszystkim nam będzie lepiej. Rolnicy dostaną mnóstwo pieniędzy, bo nie wszystko zdołają rozkraść partyjni nominaci więc, trzymaj fason, bądź mobilny!

Z radia Rosiewicz wyjaśnia dlaczego tu siedzę, a Tercet Egzotyczny utwierdza:
„Tu jest twój dom”.
Dziękuję, wysiadam! Zjeździłem kawał świata, widziałem jak żyją ludzie. Dlatego chce, by moje dzieciaki żyły inaczej. Tym bardziej, że wiem jak żyć powinny i było im lżej jak nie było mnie.

Czytam, że w Hiszpanii „bezrobotni młodzi ludzie spędzają dnie na plaży, pałac trawkę i marząc o Paryżu, a ich główne perspektywy na przyszłość to kariera budowlańca lub barmanki”. Zaiste, cóż za przerażająca wizja. Tylko, że pracując na Zachodzie jako barman, budowlaniec, pomocnik fryzjera, mogę się spokojnie utrzymać i nikt nie będzie wymagał tytułu magistra, znajomości dwóch języków obcych, notorycznej pracy za darmo w nadgodzinach i kłaniania się szefowi w pas za to, że w ogóle raczył mnie zatrudnić. Po prostu system zostawia niszę dla tych wszystkich wariatów i nieudaczników, którzy nie chcą lub nie mogą robić kariery, nie stosuje bezwzględnie zasady; daj się kupić albo zostaniesz zgnojony.

Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie chodzi mi o to, że syf, że brudny dworzec, że złodzieje, wyzysk, że granda. - Nie! Po prostu męczy mnie, denerwuje, a coraz częściej wkurwiają teksty refrenu przeboju śpiewanego ciągle przez polskie ELITY (z braku lepszego słowa), że jest w miarę normalnie, że w sumie wszystko jest w porządku, że jeśli nie wystarczy być kreatywnym, wykształconym i mobilnym, to należy być jeszcze bardziej kreatywnym i... że wszystko byłoby jak należy, a system funkcjonował będzie jak szwajcarski zegarek, gdyby tylko to cholerne sfołeczeństwo zechciało być wreszcie obywatelskie.

Naród już tego ględzenia nie może słuchać, więc Marcin z Izą są w Londynie, Monika z Wojtkiem gdzieś koło Filadelfii, Ewa w Madrycie, Agnieszka pracuje w podparyskim Disneylandzie i wkrótce dołączy do niej Krzyś…

Pożegnanie z bronią. Był kwiecień. Decyzja podjęta – spadam. Zdecydowane!
Emigruje sam, nie chce żony z dzieciakami skazywać na stres.
Cel emigracji - Kanada.

Tysiące było takich jak ja. Wiem co mowię. Widziałem. Emigracja nie jest czymś, co nadaje się dla każdego - ale, dzięki sprzyjającym okolicznościom - bywa, że się udaje, czego przykładem jestem.

Tylu ich znałem - emigrantów, żyjących każdą nogą w innym świecie. Takich, co jeździli do Ojczyzny na wakacje. Byli to tacy, którzy tęsknili strasznie za Polską i chcieli wracać, ale jak tylko pojechali na miesiąc wakacji (znam to z autopsji), to tęsknili strasznie by wracać z powrotem do DOMU.

Mój dom w GTA jest moim domem. Czego chcieć więcej? Spędzone tu lata uważam za najlepsze jakie mi się przydarzyły, a jeśli miałabym umrzeć jutro, uważałabym nadal, że wyjazd z Polski był najlepsza rzeczą jaka mi się w życiu przydarzyła.

Co do tęsknoty... Oswajanie nowych terytoriów trwa czasem dłużej, czasem krócej. Dość szybko oswoiłem się z miejscem które lubię, bez tego, zawsze trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

Znam i takich, którzy nie wracają bo ich wiza dawno straciła ważność, wiec wyjazd oznacza opuszczenie tego kraju na zawsze. Już coraz mniej jest takich, ale siedzą tu nadal niezdecydowani - obiecując sobie, że jeszcze tylko kilka miesięcy, jeszcze kilka dolarów na koncie i już koniec tej męki. Wreszcie wyjada, na zawsze. Jedni, drudzy i trzeci - jakkolwiek ich sytuacje dzielą lata świetlne - kiedy myślą dom - myślą o innym miejscu, innym kraju. Choćby siedzieli tu niewiarygodnie długo...

Wracają, czasem na stare lata dopiero. Wyjeżdżają ci co emigracje traktują jako stacje przesiadkowa - epizod, szanse na ekonomiczne odkucie się, nauczenie czegoś, zobaczenie innego świata. Ale i ci, pełni energii i ciekawości przechodzą załamanie kiedy okazuje się, że bez względu na bagaż umiejętności i doświadczeń w nowym kraju, trzeba zacząć wszystko od zera. Wracały zdolne, wykształcone dziewczyny zmęczone pracą sprzątaczki czy kelnerki, która okazała się być jedynym dostępnym sposobem zarabiania na życie - i ci, co po wielu latach, nieraz wypełnionych sukcesami zawodowymi i osobistymi nie potrafią odnaleźć się w kraju, który na zawsze pozostanie obcym. Czasami, potrzeba masy czasu by zrozumieć, że nawet długie lata przeżyte tu, nie gwarantują wpasowania się w długi ciąg ludzkich pokoleń które ten kraj tworzą. Że nie wystarczy umieć odpowiedzieć bezbłędnie na wszystkie pytania w teście na obywatelstwo by przynależeć, być częścią, być u siebie. Są tu w miejscu które wybrali z takich czy innych powodów, ale bez względu na to skąd pochodzą i co tu przeżyli - tęsknią. Tęsknią za zbieraniem grzybów w lubuskich lasach. Za domowym drim-sum i pora deszczowa na Tajwanie. Za gremialnym szaleństwem małomiasteczkowych Oktoberfest. Za dziadkiem w Pendżabie którego pewnie już nie zdążą zobaczyć. Za pewnym magicznym miejscem w parku miejskim w Shanghaju, o którym nikt nie wie...

Paradoksalnie, to zwykle małe rzeczy budzą najwięcej tęsknot. Ci co mówią że chcą wracać nie używają wielkich słów. Mówią "mama", nie "Ojczyzna". Mówią "przyjaciele" nie "Patriotyzm" (tu, nikt od nikogo patriotyzmu nie wymaga). Mówią "domowy krupnik" nie "tradycja". Tych wielkich rzeczy, które są sumą małych jakoś w nich nie widać - dopóki, nie wyjada naprawdę, nie stopią się ze źródłem swoich tęsknot, nie powrócą do tego, co - choć może nie wiedzieli o tym - pozwala im czuć się częścią czegoś większego, stabilnego, dającego poczucie siły.

Znam tez innych, takich co zostali tu i najpewniej zostaną już na zawsze, którzy żyją ponad tęsknotą zadowoleni z losu przesadzonego drzewa. Najczęściej, zostają ci których trzymają tu mieszane małżeństwa - i dzieci tu urodzone. Albo sukces w interesach, czy fakt nabycia swojego, pierwszego domu, takiego ich, prawdziwego. Ci prędzej czy później zaczynają czuć się u siebie, nawet wtedy, gdy po latach tu spędzonych nie umieją zanucić urodzonemu na tej ich nowej ziemi dziecku kołysanki po angielsku. Nie rozumieją wszystkich angielskich dowcipów. Po części dlatego zapewne, że nowa, kochana rodzina daje równie mocne poczucie przynależności jak tamta, zostawiona gdzieś tam. Pewnie jest w tym także coś z ciążenia rzeczy, które już zgromadzone, wytwarzają własne pole grawitacji co trzyma mocniej, niż stare tęsknoty.

Są jednak i tacy, Którzy nie maja tu nic, nie dorobili się niczego godnego. Nie zasiadają w zarządzie żadnej korporacji, a mimo to zostali i zostaną i nawet tęsknią mniej niż inni lub zgoła nie tęsknią wcale. Czasami dlatego, że świadomość mizerii ekonomicznej kraju z którego przyjechali, jest wystarczająco mocna by nie mieć najmniejszej ochoty porzucać kraju masła orzechowego i taniej benzyny.

Czasami dlatego, że zbyt boją sią zaczynać wszystkiego od nowa, po raz kolejny, tym razem w kraju co powinien być bliski, a stal się obcy, bo nic nie stoi w miejscu, ludzie i miejsca się zmieniają. Powstałe od czasu ich wyjazdu i zapętlone przez lata nici międzyludzkich zależności tworzą już sieć w której nikt, kto nie uczestniczył w jej budowie, nie zdoła się załapać. Czasami powrót równa się przyznaniu do porażki, a ambitna dusza woli raczej dać się upokarzać obcym w obcym kraju, niż znosić ironie i docinki ziomali.
- Czasami... - och, bywa tyle powodów zupełnie różnych, czasem mądrych czasem nie. Jednak fakt pozostaje. Dlaczego?

Emigracja nie jest dla każdego, gdyby było inaczej zapewne nikt z tych co urodzili się w biednych lub miotanych niepokojami krajach nie zostałby w miejscu skąd pochodzi. Nawet nie to jest najtrudniejsze, że czasem wyjazd równa się długiemu okresowi wyrzeczeń, odkładania na bilet każdych zarobionych pieniędzy, czasem ryzykowaniu zdrowiem czy życiem by dostać się do upragnionej Coca-Colą płynącej ziemi obiecanej. I nie tym, że bilet czasem bywa w jedna stronę. Najtrudniejszy jest krok który wyrywa ze znanego, ze wspólnoty pokoleń budujących wspólna rzeczywistość - język, obyczaje i prawa, historie i legendy. Wszystkiego, co pozwala czuć się bezpiecznie, mogąc liczyć na czyjąś pomoc w potrzebie, na czuły gest w smutku, słowo pociechy czy rade w zgryzocie.

Ci co zostają, częściej niż inni potrafią żyć ze świadomością nieustannego bycia odmieńcem-Guliwerem w krainie Liliputów, lub odwrotnie. Odmieńcem, jakkolwiek często uznanym za pożytecznego członka społeczności i porządnego w sumie człowieka. Nawet i wtedy, gdy bez chwili zastanowienia odpowie na pytanie; Crunchy or smooth, albo; Yankees or Mets. - Nawet, jeśli z niepoprawnie obcym akcentem wyrecytuje tekst: 

"O Canada ! Our home and native land!
True patriot love in all thy sons command.
With glowing hearts we see thee rise,
The True North strong and free!".

Dowodzą miliony przykładów, że można tu żyć i niekoniecznie trzeba się w tym celu zamykać w etnicznym getcie Chinatown, dzielnicy żydowskiej, ruskiej, Little Poland (Mississauga) czy innych.

Często lapie się na tym ze nie rozumiemy się zbyt dobrze, Kanada i ja. Jest jednak coś, co nas łączy. Kanada wierzy bardziej w prawo ziemi niż w prawo krwi. Ktokolwiek wybrał jej ziemie na miejsce, gdzie narodzi się jego dziecko, automatycznie czyni je kanadyjskim obywatelem, niezależnie z jakiego kraju sam pochodzi w jakim mówi ojczystym języku, do jakich modli się bogów. To pewna emocjonalna właściwość, która dawno już u siebie zaobserwowałem. Cenie sobie bardziej więzy wynikłe z wyboru niż te, co wynikły z niezależnego od mojej woli zbiegu okoliczności. Bardziej wierzę w przywiązanie wynikające z głębokiego szacunku do osób których dotyczy, niż z biologicznego pokrewieństwa. Rodziców kochałem dużo bardziej za to, że byli cudownymi, prawymi i ciekawymi ludźmi, niż za to, że podarowali mi całkiem przyzwoity zestaw chromosomów. Ludzi z którymi się wiążę, szanuję za to jacy są, a nie za to, że są w ogóle. Niby drobiazg, a robi cały hektar różnicy. I dlatego właśnie chcę mieszkać, żyć w moim nowym, a nie Starym Kraju. Nie dlatego wybrałem Kanadę, że daje więcej możliwości. Choć pewnie to ciągle jest prawdą.

Nie wrócę do Polski dlatego także, że wqurwia mnie - wqurwia do bólu obserwowanie życia tam codziennego, małych i podłych kretynów chcących uchodzić za polityków. Bezsilnie patrzeć muszę, jak najznakomitsze umysły mojego pokolenia, jeden po drugim biernie zgłaszają akces do generacji pokolenia milczących konformistów. I nie dlatego ze pączki u Bliklego nie tak już dobre jak kiedyś.

Nie wrócę bo w odróżnieniu od pierwszej, ta druga ojczyzna, to sprawa wyboru i choć kochać można obie, ta wybrana miłość znaczy dla mnie więcej. Jakkolwiek zdarza się - jak to w życiu, czasem ubolewać nad konsekwencjami raz podjętych decyzji, to mój wybór, akt woli! Najpiękniejsza i najstraszniejsza konsekwencja bycia dorosłym człowiekiem.

Mój dom jest tam, gdzie sam się meczę, pocę, by go od fundamentów budować, czasem błogosławiąc, a czasem przeklinając wybór, zawsze powtarzając - a jakże - z ciężkim, obcym akcentem - może zbyt podniosłe w całej tej do gruntu zwyczajnej sytuacji zdanie, od dwóch wieków martwego faceta:

"Give me liberty, or give me death"...

Podzielam zdanie Tuwima, że być Polakiem to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który byłby dumny z tego ze oddycha.

"Jestem Polakiem, bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem. Bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy.

Polak, bo dla czułego przesądu, którego żadna racja ani logika nie potrafię wytłumaczyć. Polak, bo tak mi w domu rodzinnym po polsku powiedziano, bo mnie tam polską mową od niemowlęctwa karmiono, bo mnie matka nauczyła polskich wierszy i piosenek. Polak, bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości i po polsku bełkotałem o Jej szczęściu i burzach.

Polak dlatego także, ze brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cyprys, a Mickiewicz i Chopin drożsi niż Szekspir i Gershwin. Drożsi dla powodów, których znowu żadna racja nie potrafię uzasadnić.

Polak, bo przejąłem od Polaków pewna ilość ich wad i zalet narodowych. Polak, bo moja nienawiść dla homofobów i faszystów polskich jest większa, niż homofobów i faszystów innych narodowości.

I uważam to za bardzo poważna cechę mojej polskości.

- Ale, Polak przede wszystkim dlatego, że tak mi się kurwa podoba!





niedziela

Jackowo

Często (jako kierowca trucka) bywałem na "Milłokach" - od Central Park po Belmont. Z mijającym czasem, widywałem coraz więcej pustych lokali z tabliczkami „do wynajęcia”. O ich polskości świadczyły jedynie resztki szyldów i napisów na szybach.

Dawno już tam nie byłem i niestety... już chyba nie będę.
Domyślam się, że dziś na Jackowie pozostało niewiele polskich biznesów.

Ostatnim razem tam będąc, były tam zaledwie dwie restauracje i kilka sklepików.
Pamiętam, jak któregoś ranka gdzieś około 2000 roku jechałem przez Jackowo i zobaczyłem dzieci idące do szkoły - sądząc po karnacji, nie było wśród nich ani jednego polskiego dzieciaka. Wtedy, uzmysłowiłem sobie, że ta polska dzielnica się zmienia, że straciła swój polski charakter. Przez ostatnie lata, ta najbardziej rozpoznawalna, po nowojorskim "Drinkpoincie", polska dzielnica w pn. Ameryce, przestała być symbolem Polonii. Polskość w niej wymarła. To smutne co się stało z Jackowem. Bywałem tam często, wszystko rozwijało się rosło na moich oczach. Ostatnim razem tam będąc, widziałem zaledwie jeden polski biznes, na rogu Central Park i Milwaukee, taki trochę niby bar, niby knajpę.

Na Jackowie zawsze panował polski duch. Wielu rodaków spotykało się tam w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wzajemnie sobie pomagali, szukali pracy. Kowalczyk stworzył tam słynny „Orbit”. Pokazał rodakom, że nie tylko święci garnki lepią. Zaczął się boom na polskie biznesy. Od delikatesów Bacika, wszystko po drodze należało do Polaków. Polacy czuli się tam wówczas jak na Marszałkowskiej lub Piotrkowskiej.

Jackowo zaczęło umierać w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to wybudowano publiczną szkołę podstawową przy ulicy Monticello. Wraz z nowo powstałą placówką sprowadziło się tam wiele rodzin latynoskich. Kiedy Polacy zobaczyli, że mieszkają pośród meksykańskich dzieci i ich rodzin, zaczęli sprzedawać domy i wyprowadzać się z Jackowa. Nie chcieli już tam żyć. Z populacji która w latach osiemdziesiątych sięgała tam liczby 80 tys. zostało zaledwie kilka procent. W większości ludzi starych którzy nie chcieli już się przenosić ze względu na wiek. Tam nigdzie nie musieli dojeżdżać, wszystko było dla nich w zasięgu ręki, nie mówiąc już o tym, że wszyscy doskonale się znali.

Ich ostoją był od zawsze kościół św. Jacka. To od niego pochodzi nazwa dzielnicy. Ale i kościół odczuwał „polski” kryzys. Ostoja księdza Osucha, który przez 18 lat był proboszczem parafii na Jackowie, gdzie na niedzielnej mszy były tłumy Polaków. Po latach widać było zmianę, wielu rodaków wyprowadziło się stamtąd na stałe w inne rejony Stanów.

Pamiętam, jak pierwszy raz znalazłem się na Jackowie. Spotkałem się wówczas z opinia innych nowoprzybylych, że życie tu jest nic warte. Gdy po jakimś czasie znowu tam trafiłem - parę lat później, ktoś powiedział mi, że przedwojenna chłopska polonia jeszcze ciężej harowała w zakładach przemysłowych Chicago by się utrzymać. Późniejsza, ta wojenna, chciała jak najprędzej znaleźć swoje miejsce w nowym kraju i jak tylko mogła tak dokształcała się by nie znaleźć się na dolnych szczeblach drabiny społecznej. Dla kobiet celem było zostać urzędniczka, dla mężczyzn członkiem średniej grupy bosów firmy.

Późniejsza emigracja - ta polityczno-ekonomiczna z lat 60-80 jak najprędzej chciała zakładać swoje biznesy. Ta ostatnia - solidarnościowa, starała się tylko o jakąkolwiek pracę podrzędne chociaż szczyciła się ukończonymi szkołami i często studiami. Więc nie tylko bariery pokoleniowe dzieliły Polonię. Dzieliły także bariery aspiracji i dokonań. Nie dziwiła wówczas duża nieufność starej Polonii do nowej. Była to jak gdyby zawiedziona miłość i zawiedzione nadzieję pokładane w tych "nowych" Polonusach. Młodych, tych wykształconych, nie interesowało pielęgnowanie polskich tradycji, nie chcieli polepszać wizerunku Polaka w odbiorze amerykańskich sąsiadów. Jak najszybciej chcieli wtopić się z bezkształtna masę Amerykanów. Dlatego w pn. Ameryce Polonia - prędzej czy później umrze śmiercią naturalną.

Ps. Dla tych co znają polysh-englsh, ten wierszyk nie powinien stwarzać trudności w zrozumieniu. Innym - niestety - współczuję.

Dzian and Mery
On się Dzianem nazywał, na nią Mery wołali.
Bardzo starzy oboje, na retajer już byli,
Filowali nie bardzo bo lat wiele przeżyli.
Mieli hauzik maleńki, peintowany co roku,
Porcz na boku i stepsy do samego sajdłoku!
Plejs na garbydż na jardzie, starą picies co była
Im rok rocznie piciesów parę buszli rodziła.
Kara była ich stara, Dzian fiksował ja nie raz -
zmieniał pajpy, tajery i dzionk służył im nieraz.
Za kornerm na stricie przy Dzianowej garadzi,
Mieli parking na dzionka gdzie nikomu nie wadził.
Z boku hauzu był garden na tomejty i kabydż,
Choć u Franka w markiecie mogła Mery je nabyć.
Czasem ciery i plumsy, bananusy, orendzie,
Wyjeżdżała by kupić przy hajłeju na stendzie.
Miała Mery dziob ciężki, pejde też niezbyt szczodrą -
klinowała ofisy za dwa baksy i kwodra.
Dzian był różnie - wakmanem, helprem u karpentera,
Robił w majnach, na farmie, w siopie i u plombera.
Oj, bywało, Ajrysze zatruwali mu dole,
Nazywając go "Greenhorn", lub po polsku "grinolem"
Raz im z frendem takiego się fajtujac dał hela,
Że go kapy na łykend zamknęli do dziela.
Raz w rok na Krysmus lub w Ister się zjeżdżała rodziną.
Z Mejnów Stelą z hazbendem, Ciet i Lolter z Bruklina.
Byli wtedy Dzian z Mery bardzo tajed i bizy,
Nim pakiety ze storu poznosili do frizy.
Boć afera to wielką i tradycji wciąż wierni,
A więc hemy, sosycze i porkciopsy z bucierni.
I najlepsze rozbify i salami i stejki,
Dwa dazeny donaców, kiendy w boksach i kiejki.
Butla "Calvert", cygara - wszak drynk musiał być z dymem,
Kicom popkorn ze sodą albo słodkim ajskrymem.
Często, gęsto Dzian stary prawił w swoich wspominkach
Jak za młodu do grilu dziampnał sobie na drynka.
Oj to gud tajm miał taki, że się trzymał za boki,
Gdy mu bojsy prawili fany story i dzioki.
Albo nieraz w dziulaju brał sandwiczów i stejków,
Potem basem z kompania na bić jechał do lejku.
Tam wypili hajbola, jak to było w zwyczaju
I śpiewali piosenki ze Starego, het, Kraju...

Raz ludziska zdziwieni; "łot se mater" - szeptali,
Że u Dzianów na porciu dziś się bólbka nie pali?...
A to śmierć do ich rumu przyszła tego poranka...
Dzian był polski, ze Lwowa, a Mery Galicyjanka!



piątek

Nie musi, ale może się przydać

Dawno, dawno temu uczęszczałem do PZM w Gorzowie Wlkp. na kurs kierowców kategorii I. Wykłady z budowy pojazdów, przepisów ruchu drogowego i jazdy prowadził jeden wykładowca śp. pan Jurgiel. Człowiek, który nam imponował; sylwetką, obyciem, kulturą osobistą, a najbardziej encyklopedyczną wiedzą.

Do tego wszystkiego, posiadał dar przekazywania wiadomości. Największy matoł rozumiał co ów wykładowca chciał przekazać.

Podczas pierwszego wykładu dowiedzieliśmy się, że był absolwentem Akademii Technicznej we Lwowie. Skończył studia na katedrze mechaniki. Miał tytuł inżyniera. Traktowaliśmy wykładowcę jak Guru. Na wykłady (raz w tygodniu) uczęszczałem z ogromną przyjemnością, bo nie było wykładu byśmy z czymś nowym w głowach nie wychodzili z wykładów. Jadąc do domu, przetrawiałem podaną mi wiedzę kilkukrotnie.

Nie wiem czego dziś uczą na kursach dla kierowców, ale nigdy (podczas rozmów z kolegami) nie słyszałem o tym, by koleżkowie zetknęli się na wykładach, kursach czy szkołach nauki jazdy z podstawami zachowań na drodze jakich uczył nas p. Jurgiel. Myślę, że gdyby byli dziś tacy wykładowcy jakim był nasz Guru, wypadków drogowych byłoby o wiele mniej. Bo te 10 zasad zachowania kierowcy na drodze, jakie zalecał stosować wskazuje, że mogłoby być na wszystkich drogach świata o wiele bezpieczniej.

Oto one:

1. Prowadź swój pojazd zawsze tak abyś nie musiał nikogo przepraszać za swoje błędy. Nie zawsze zdążysz to zrobić bo stracisz świadomość i ktoś może odjechać ze złym zdaniem o tobie i twojej kulturze jazdy.

2. Nie utrudniaj życia innym na drodze. Będą ci za to zawsze wdzięczni.

3. Miej dużo tolerancji dla innych użytkowników drogi. Nie wszyscy są tak wspaniałymi mistrzami kierownicy jak ty.

4. Nie pouczaj innych. Nie tylko ci nikt za to nie zapłaci, ale możesz mieć szanse - w tym lepszym wypadku pozostania kaleką.

5. Droga to nie sala sądowa. Nie musisz nikomu niczego udowadniać.

6. Ustąp innym, nawet gdy prawo jest po twojej stronie. Wolisz mieć rację, czy wrócić całym do domu?

7. Szanuj przepisy drogowe nie tylko z obawy przed karą. Lekceważenie prawa drogowego jest w najlepszym przypadku przejawem czystej głupoty - jeśli, nie próbą samobójstwa.

8. Nie czyń sekretów ze swoich zamiarów. Niech inni wcześniej dowiedzą się, co zrobisz za chwilę.

9. Siedząc za kierownicą myśl i przewiduj. Nikt i nic nie zwalnia cię od myślenia.

10. Prowadź pojazd zawsze najlepiej jak potrafisz, ale nigdy na granicy swoich możliwości. Pamiętaj zawsze o marginesie bezpieczeństwa.

Zawsze w przeszłości, dziś i nadal - gdy wyjeżdżam na drogę, stosuję i stosował będę przekazane mi rady, bo one NIGDY się nie starzeją, nie powinny się starzeć. Każdy użytkownik drogi powinien ZAWSZE o nich pamiętać!

Pierwsze i najważniejsze: zwracaj uwagę na innych użytkowników drogi. Przyjm jako pewnik, że ogromna ich liczba wyjechała na drogę tylko po to, aby rozbić ci auto, a tobie - w najlepszym wypadku zafundować szpital.

Nie jest przesadą twierdzenie, że część kierowców ma takie umiejętności, że powinni pasać bydło jak najdalej od ludzkich siedzib.

Niestety, bywa tak, że nawet bardzo kulturalni ludzie, siadając za kierownicą. przechodzą przedziwną metamorfozę - nagle, zaczynają zdradzać krwiożercze instynkty i mają do wszystkich o wszystko pretensje. Być może, że takie przeobrażenie jest podświadomym, atawistycznym odreagowaniem na konieczność życia "na pokaz”. Spotykałem absurdalne przypadki zmiany kulturalnych, spokojnych na co dzień bardzo uprzejmych ludzi w jakieś monstra, pałające rządzą krwi. Tacy kierowcy pogardzają wszystkimi innym użytkownikami drogi. Wszystkim wszystko maja za złe. Uważają innych za frajerów. Tylko oni są najlepsi, tylko oni potrafią znakomicie prowadzić swoje auta. To właśnie oni najczęściej pokazują innym "Faka", zwanym; pozdrowieniem taksówkarza. Bez opamiętania używają klaksonu albo zajeżdżają drogę i gwałtownie hamują aby w ten sposób "ukarać" wg nich winnego.

A tak naprawdę, głównie oni są klientami blacharzy.

Są też wśród użytkowników dróg ludzie z natury, na co dzień przejawiający zerowy poziom kultury. Zachowanie kretyna nie powinno nikogo dziwić ani szokować. Po prostu on taki jest i już. Wymagane od kierowców badania lekarskie nie obejmują sprawdzania poziomu kultury osobistej czy poziomu IQ - zbyt wielu nie otrzymałoby nigdy prawa jazdy.

Jeżdżenie samochodem po drogach i ulicach jest czasami stresujące. Aby się nie dać opanować złym, pierwotnym instynktom, które prowadzą do wytworzenia syndromu Mad Max'a, do jazdy należy podchodzić z ogromnym dystansem. Czy poprawi ci samopoczucie, jeśli będziesz wymachiwał pięściami czy "Fakiem" pod adresem każdego napotkanego na drodze, który przez przypadek czy nieumyślnie popełnił błąd? Czy wszystko musisz przeżywać i na wszystko reagować w spektakularny sposób machając jak oszalały pięściami - dusząc klakson i błyskać światłami? Choćbyś nie wiem jak bardzo się wściekał, nic nie odwróci już tego, co się wydarzyło. Nawet wiadro żółci nie cofnie czasu.

Stało się coś złego?

Ktoś Ci zajechał drogę?

Ktoś chciał Cię zdenerwować?

Może próbował obrazić?

I co z tego? Jeśli inny kierowca doprowadził do groźnej lub tylko nieprzyjemnej sytuacji, a potem szybko oddalił się, możesz być pewny, że on nie zrozumie nic z tego, co chcesz mu przekazać poprzez swoje wkurwienie. Nic do niego nie dotrze, bo on takim został stworzony i takim pójdzie do piachu. Być może nawet sprawisz mu przyjemność, bo właśnie jego jedynym zamiarem było doprowadzenie kogoś do szewskiej pasji. Olej to. Nie próbuj go gonić tylko po to, żeby mu pogrozić pięścią. Uśmiechnij się - zapomnij. To najlepszy sposób na takie nie mile zachowania innych korzystających z tej samej drogi co ty. Poświęć dokładnie pół minuty i ani sekundy więcej na przemyślenie, czy przypadkiem sam nie przyczyniłeś się do całej sytuacji. A potem - jak najszybciej o wszystkim zapomnij. Nie roztrząsaj, nie analizuj, nie przeżywaj. Stało się - trudno.

Jeśli chcesz poznać jeszcze lepszą metodę na Mad Max'a, powiem ci o swojej którą z powodzeniem stosowałem i stosuję gdy jestem na drodze od zawsze.

Nie wiem czy znasz gest przepraszam:

Pokaż taki przyjacielski, przepraszający gest każdemu kierowcy, nawet wówczas gdy jesteś w stu procentach przekonany, że racja jest po twojej stronie. Zaręczam, że większość zbaranieje, spodziewając się po tobie zupełnie innej reakcji.
Naprawdę przyjemne jest uczucie, zobaczyć jak taki świński ryj Mad Max'a - nagle się wydłuża, paszcza mu się szeroko otwiera, traci całą pewność siebie, całą złość do świata.
Bywało, że zostawiałem takich osłupiałych baranów na środku skrzyżowania i jechałem dalej. A oni jeszcze długą chwilę dochodzili do siebie. Naprawdę jest przyjemne uczucie przeprosić kogoś, kto chciał cię zdołować. I nic nie kosztuje - dokładnie nic. Spróbuj raz, a spodoba ci się, gwarantuję.

Jeżeli chcesz mieć znakomite samopoczucie za kierownicą, którego nie zmąci nawet najbardziej chamskie zachowanie innych, stosuj jak najczęściej dwa gesty:
PRZEPRASZAM i DZIĘKUJĘ:

Te dwa gesty w Polsce są zupełnie nieznane, a warto byłoby je spopularyzować, gdyż w wielu innych krajach są powszechnie używane.

Ten drugi, pokazuję osobie, której chcę podziękować za jej uprzejmość.

Możesz ponadto stosować gest OK., czyli pokazać kciuk w górze, gdy inny kierowca robi coś bardzo, bardzo pozytywnego.

Uprzejmości, tak samo na drodze, jak i w życiu codziennym nigdy za wiele.

Ps. Owszem, czasami zdarza mi się szturchnąć jakąś intelektualną meduzę jakimś metalowym prętem - dla relaksu i celem sprawdzenia czy nadal wegetuje w swoim intelektualnym dole. Mam, tam i ówdzie, kilku ulubionych tytanów intelektu którzy reagują na mój pręt jak by był pod napięciem 360 volt. 




wtorek

Zwykła, ludzka, głupota

Poświęcam głupocie ten post, by oddać jej cześć. Bo wielką jest - największą. Nic jej nie dorówna znaczeniem, wpływem na losy świata. Za to też się jej należy uznanie.

Wiele na tym świecie dostrzegam, jednak w pewnym sensie nic nie może rywalizować z wrażeniem, jakie wywiera na mnie głupota. Głupota jest moim najgroźniejszym wrogiem. Skoro tak, to musi być wielką! Moim największym wrogiem nie może by jakieś  byle co. Głupota jest na szczycie. Nic jej nie podskoczy. Wszystko inne jest daleko w tyle, do pięt jej nie dosięga. Mówię zupełnie szczerze. Jedynie do śmierci można porównać głupotę - jak śmierci, tak głupoty nie powstrzyma nic. A nawet i to nie. Kiedyś ludzie zapewne wynajdą sposób na śmierć. Lecz głupcy wciąż będą wtedy na świecie w większości.

Nie spotkałem w swoim życiu nikogo, kto by narzekał na brak rozumu - nigdy. Tak samo nigdy nikt ni chwalił mi się, że oddycha! Że moim ulubionym zajęciem było prostowanie pogiętych umysłowo. Stwierdziłem po kilku próbach, że szkoda pary. Nadal śnię o tym by ludzie byli mądrzejsi. Jednak nadal, niepomiernie wzbudza we mnie obsesyjny lęk ludzką GŁUPOTA. Jakoś trzeba się bronić - więc, moją dewizą jest: Nie martw się tym, na co nie masz wpływu.

Skąd się bierze głupotą? Poniekąd, wszyscy rodzimy się głupi. Jednak to tylko niewypełnienie. Dzieci mają w sobie miejsce na wiedzę, jeśli nie uda się go wypełnić, niedojrzałość staje się głupotą. Dzieci mają zdolność uczenia się. Jednak z czasem ona zanika. W życiu dziecka następuje pewien moment, po którym nie może nauczyć się już więcej. Nauka kończy się wtedy, gdy dziecko otrzymuje kompletna wiedzę, więc w pełni zaspokaja swoje naturalne pragnienie poznania. Wszelako może to być zarówno całość jakiejś prawdziwej wartości, jak całość bzdury. Jest coś w człowieku co odcina mu właściwe poznanie. Odtąd człowiek może tylko rozwijać to, co już wie. Bądź to badając prawdy, będąc kompletnym człowiekiem rozumnym, bądź wynajdując nowe sposoby zarabiania pieniędzy, jako kompletny idiota. Oczywiście można mądrze zarabiać i badać idiotycznie.

Nikt nie jest głupi z wyboru. To dzieje się przypadkiem. Na rozwój człowieka wpływa środowisko, a przecież nikt nie może wybrać na początku, gdzie trafi. Głupota przeważnie wyraża się w niepohamowanym zarabianiu pieniędzy. Ludzie interesu nazwa chorym wszystko, co nie jest tylko zdobywaniem kolejnego przedmiotu, by z niego zyskać następne przedmioty, i tak dalej.

Mądrość to choroba, głupotą jest niedorozwojem. Podobno głupota jest potrzebna, mówią niektórzy, na przykład Gombrowicz: "Głupota potrzebna jest, bez niej nie mógłby istnieć świat, bez głupoty kobiety nie chciałyby rodzic, nikt nie chciałby pracować w fabrykach"... 

Pewnie, że świat bez głupoty wyglądałby zupełnie inaczej, ale czemu od razu twierdzić, że nie byłby możliwy (jak jest). Wszystko ułożyłoby się inaczej, ale zdając sobie sprawę z tego, czym jest naprawdę głupotą i wszędzie w świecie widząc jej skutki - wojny na przykład, bo to, że właśnie głupota je rodzi, jest najzupełniej jasne! 

Jestem pewien swego głębokiego przeczucia, że jednak byłoby lepiej, nieporównanie lepiej. Wziąwszy nawet taki świat, jaki jest i w nim konkretne przykłady Gombrowicza, to mądrość wcale nie oznaczałaby braku zdolności do poświęceń, nawet ogromnych, ani lenistwa. Skłonny byłbym urodzić, gdyby to było naprawdę potrzebne, a że nie bardzo, jako mężczyzna mogę, to włożyłbym dłoń w ogień jak Mucjusz Scewola. 

Gotów też byłbym pracować sześć dni w tygodniu po osiem godzin dziennie, gdyby było warto. Czy gdyby nie było głupoty, wszyscy byliby tak skłonni do poświęceń? 

Tym, którym trudno uwierzyć w taką powszechna ofiarność, mówię tylko tyle: nie możecie nawet w przybliżeniu wyobrazić sobie, czym byłby brak głupoty. Jeśli nawet głupotą była bardzo potrzebna w przeszłości i jeszcze jest całkiem potrzebna teraz, nie znaczy to, że będzie potrzebna zawsze. Nie ma co mówić, że zawsze jest głupotą i mądrość, jak światło nie może istnieć bez ciemności, a dobro bez zła. 

Głupota nie istnieje w stosunku do mądrości, ale jest osobna, jest indywidualnym zjawiskiem, zupełnie innym i jak najbardziej autonomicznym bytem. Nie można jej odnieść do mądrości w żaden sposób, mądrość i głupota egzystują całkiem niezależnie od siebie. 

Raczej niebytem jest głupota, bo głupota to pustka, zupełny brak prawdziwej treści. Jeśli jedno naczynie jest pełne, to nie jest pełne dlatego, że drugie jest puste. Gdyby że świata bez reszty zetrzeć rozpanoszona w nim głupotę, to ci, którzy by pozostali, byliby bardziej mądrzy i mniej mądrzy tak albo inaczej, ale żadnego z nich nie dałoby się nazwać głupcem.

Głupotą jest doskonale hermetyczną. Głupca nie można uczynić mądrzejszym. To paradoks debila. Dałoby się go wiele nauczyć dlatego, że nic nie wie, ale właśnie dlatego nie da się go niczego nauczyć. Bo głupieć, w przeciwieństwie do wariata, nie jest dzieckiem. Dziecko próbuję poznać to, czego nie rozumie. Głupieć to odrzuca. Ciekawe, że absolutną mądrość da się gdzieś spotkać? Za to wszędzie są przypadki absolutnej głupoty. Jezus był mędrcem, geniuszem i dlatego zyskał ogromną sławę - tymczasem, wszędzie na świecie chodzą tłumy jeszcze większych, niesłusznie niedocenianych geniuszów głupoty.

Głupotą jest czymś bardziej zaawansowanym od rozumu. Z głupotą jesteśmy miliony lat naprzód. Co by tam nie odkryła w przyszłości nauka, już teraz jesteśmy gotowi, by źle wykorzystać każdy futurystyczny wynalazek. Głupota posiada też ogromną rozpiętość w przestrzeni. Nieważne, ile parseków dzieli daną planetę od Ziemi, już w tej chwili potrafimy spierdolić wszystko, co tylko byśmy tam znaleźli. Popatrzcie co robimy z naszą Ziemią!

Ludzką głupotą poraża. Strasznie potrafi porazić. Bo jest straszną. Na szczęście, nie wielu zdaje sobie z tego dobrze sprawę. Nic nie mogę zrobić. Tylko siedzę, patrzę i oczy przecieram na widok głupoty, bo to strach niesłychany. W otępieniu sobie powtarzam, kołacze mi się w głowie: to niemożliwe, to niemożliwe. W końcu samo przechodzi. Przechodzi, bo tak już jest, że pewne bardzo złe rzeczy tak sobie po prostu przechodzą.

Głupotą jest zwykła. Choć tak straszliwą, to wcale nie demoniczna, nie szatańską. Głupotą siedzi w idiocie, to całkiem zwyczajne życie, codzienne sprawy, zwykły kurz, co się unosi w powietrzu. Głupotą wygląda dość pociesznie i bezbronnie, wzbudza politowanie, chwilę zadumy, jest jak poczciwy, ospały miś z pluszu, jak Kubuś Puchatek... tak niewinnie wygląda... nie potrafi dużo... tylko składać idiotyzm do idiotyzmu... jednak gdy zbierze się tego dużo, miliony, miliardy, to misie zasypują wszystko. Człowiek nie może się ruszyć, nic poradzić, przykryty Himalajami niemrawo wiercących się misiów-idiotów, nie ma żadnych szans. Kubusie Puchatki to zagadają. 

Tłum. Zawsze był krwiożerczym gównem, bezmyślną papką, rzucał kamieniami, ryczał na egzekucjach, i nic się nie zmienił do teraz. Nienawidzę go ostatecznie. Twierdzisz (ktoś by zapytał), iż nienawidzisz tłumu. Nie rozumiem tego. Tłumu można się bać, ale nie nienawidzić. Tłum jest istotą bezmyślną. Jego cechą jest to, że podąża za swoim przywódca nie zastanawiając się nad jego motywami. Nienawidzić można człowieka, który nim kieruje. 

By ocenić dokładniej, próbujemy z właściwym nam taktem porozumieć się z osobnikiem lub z sobą samym i wytknąć zaistniałe idiotyzmy. Jeśli tylko ktoś ceni się nisko, to może nas posłuchać i zmienić się, bo niską samooceną świadczy, że w ogóle dostrzega się możliwość jakiegoś wyższego stanu, ma się jego obraz gdzieś w sobie. Takie coś jest autentycznemu głupkowi jak najbardziej obce, głupek jest głupi absolutnie - absolut to absolut, więc poza nim siłą rzeczy nie ma nic innego. Głupek nie widzi żadnej innej drogi i dlatego uważa się za najmądrzejszego na świecie. Jednak wprawdzie totalny głupiec, praktycznie zawsze ma wysokie mniemanie o sobie, to może również się zdarzyć, że człowiek raczej głupkowaty będzie cenił się nisko. Wynikałoby to z rozmaitych przyczyn, że podam wysokie wymagania, jakie stawia głupkowi daną grupa społeczną, bo głupek siłą rzeczy do grupy przynależy, a wymagań spełnić z leniwej natury nie może, ale oczywiście podobają mu się założenia grupy, bo ładnie brzmią. 

W tym przypadku własne stado także jest najlepsze na świecie, tylko głupek nie może dorównać kroku swoim kolesiom w tym ma problem bo trafił na głupszych od siebie.

Nieprawda, że jesteśmy w dwudziestym pierwszym wieku. Nie wszyscy jesteśmy. W jaskiniach żyli różni jaskiniowcy, jedni byli twórczy, drudzy nie mieli pojęcia. Było tak, że ci twórczy rozwijali się, a z nowych, lepszych warunków, co wynikały skutkiem rozmaitych wynalazków, korzystali też głupi jaskiniowcy. Właśnie tak dotrwali do naszych czasów.

Niemożliwy jest dialog człowieka myślącego z głupcem, w żadnym razie głupca do niczego się nie przekona, i nawet nie da się go przekonać. Ponieważ poglądy głupca nie są dla niego jakaś postacią prawdy, ale jego własnością, jak dom, samochód, żona. Jeśli próbujesz przekonać do czegoś głupca, a ponieważ, ż jest głupcem, dla niego to nie będzie wykazywanie nieścisłości w jego logice, odbierze twoje słowa jako próbę ataku na jego własność, na niego samego, i będzie się bronił. Nie myśli, więc nie jest zdolny skojarzyć, czy to, co mówisz jest słuszniejsze od jego poglądów, czy nie. Głupiec nie rozumie swoich poglądów. Po prostu je ma. 

"Dlatego nic nie zyskał szatan z kuszenia ciebie, żeś nie weszła z nim w rozmowę" - mówi Jezus do Siostry Faustyny, co wiemy stąd, że biedaczka zapisała to w swoim "Dzienniczku".

Więc przez tyle lat udało mi się dotrzeć do tego, co wie każdy głupiec, że nie ma dialogu. Głupcy - co widać w przytoczonym przykładzie - nie chcą z nami w ogóle rozmawiać. Nie mogą. Dialog to porozumienie, więc możność zrozumienia postawy. Głupiec nie może pozwolić sobie na zrozumienie odmienności gdyż zrozumienie oznacza tolerancję, dopuszcza, że odmienny pogląd jest podobnie uzasadniony, co nasz. Dla głupca jego pogląd jest jedynym możliwym poglądem w ogóle.

Na ludzką głupotę zawsze można liczyć. Pomyśleć tylko, tyle jest na świecie rzeczy pewnych, tyłu niezłomnych rycerzy, a jednak na nic i na nikogo nie można liczyć tak, jak na głupotę. To właśnie dlatego, że jest absolutnie izolowana. Możesz liczyć na ślepca, bo choćby wróg miał całą armię, nie przekona go o kolorach. Głupotą jest całkowitym brakiem zmysłów.

Kiedyś myślałem, że nikt nie jest w stanie mnie obrazić. Może mnie zdenerwować, ale nie obrazić. Może próbować na dwa sposoby: albo powie o mnie nieprawdę, albo prawdę. Jeśli nieprawdę, to co mnie to obchodzi? A jeśli prawdę, to żaden powód do obrazy dla mnie. Jednak, od tamtego czasu wielokrotnie poczułem się obrażony. Dlaczego? Czyżbym się mylił? Kiedy powiedzą o mnie prawdę, będę tylko wdzięczny. Ale kiedy gnojek będzie mnie bez powodu opluwać... 

Nie obchodzi mnie jego złośliwy bełkot bez znaczenia, bo jako głupek, on nie może inaczej lecz on sam mnie obraża, jego obecność na tym świecie, pozbawioną znaczenia, niepotrzebna. Im większy gnojek tym bardziej domaga się szacunku. Dlaczego? Człowiek, który naprawdę jest godny szacunku wie o tym i nic co powiedzą inni, tego nie zmieni. Natomiast człowiek podły, po prostu się złości kiedy go podłym widzą, denerwuje się, bo chciał to ukryć.

Zwykli ludzie nie są w stanie odróżnić, czy ktoś mówi mądrze, po samych słowach, po samej ich wartości. Ludzie muszą mieć napisane, że ktoś mądrze mówi. Wtedy są zadowoleni, wtedy karmią się mądrością, uczą się. Kto może napisać ludziom, że coś jest mądre? Tylko ten, kogo za mądrego uważają, bo ktoś jeszcze wcześniej to o nim napisał. 

Wydaje nam się że my, ludzie, jesteśmy jakaś skończona forma. Jednak na poziomie natury tworzą się formy czysto losowe, to tylko zlepiające się że sobą zlepki i niezmiernie małe jest prawdopodobieństwo wytworzenia formy idealnej. Prędzej czy później to, co się zlepiło, rozlatuje się, wyłącznie z powodu wypaczeń w początkowej konstrukcji. Powstają w takich zlepach jakieś elementy przypominające ideał, ale pójdą na dno, z reszta bryi.

W społeczeństwie mutantów trafiają się czasami formy już całkiem zdegenerowane, mutanty mutantów. Czasami to jest forma prawidłową. Co jest objawem działania głupoty. Wolna myśl, czy trzymanie się starych zasad? Gdyby Bóg trzymał się zasad nie powstałby świat. Gdyby Bóg trzymał się zasad, nie płynąłby czas. Gdyby Bóg chciał żeby ludzie cały czas wierzyli w Adama i Ewę, nie dałby im przenikliwego umysłu. Adam i Ewa mogli być ,a mogli i nie być, podczas gdy mądrość jest w człowieku na pewno. Owszem, większość ludzi nie dostała od Boga rozumu. Więc jedni to mają, a drudzy nie, a jedyne zło, jakie w tym widzę, to kiedy głupi chcą przekonać mądrych, że nie było żadnej małpy, i kiedy mądrzy głupich, że była. 

Ciekawe co teraz się widzi. Ciągle padają rekordy. Rekordową liczba osób przychodzi na koncerty, na filmy do kina, na spotkania z papieżem. Czy z tego wynika że coraz lepsze są koncerty i filmy, coraz mądrzejszy papież?

Z tego wynika, że coraz bardziej liczy się ilość. Filmy i papież są tacy sami jak zawsze, a ludzie chcą wytworzyć w sobie poczucie że jednak coś się polepsza, że świat gdzieś dąży. Ludzie nie reprezentują sobą znaczniejszych wartości. Jedyne, co ich określa to, że jest ich wielu. 

Głupcy sądzą, że wszystko jest jasne i wyjaśnione. Że wszystko już wiadomo. Głupcy, czyli suma epoki, zawsze twierdzili że właśnie to, co akurat jest, to już jest wszystko i nie będzie nic nowego. Nie spodziewali się klonowania, sztucznego zapłodnienia, leków, kulistej ziemi, ognia. Wierzyli tylko w to, co już było. Za nic nie mogli przyjąć, że człowiek jest zdolny stworzyć cokolwiek więcej. Tymczasem to takie proste - przyszłość, zwykły czas pokażę jacy z nich niemiłosierni głupcy jak już pokazał wiele razy i nic sobie z tego nie robili, ponieważ są głupcami; zwykle sekundy, które będą tykać tak samo, jak teraz tykają, jedną po drugiej - można przyłożyć ucho do zegarka, jak ma się dosyć odwagi - i będą takie rzeczy, które teraz są całkiem niewyobrażalne, nie chodzi tylko o szybsze komputery, ale o nowe sfery.

Można nauczyć papugę, że dostanie orzeszka, byle tylko powtarzała, np. "Mądrość jest największym skarbem tego świata." To samo ma miejsce w przypadku kazań kościelnych, wyborów, podchodów miłosnych. Nie rozumieją treści słów, wypowiadanych przez siebie. Jedynym, co dobrze rozumieją, jest orzeszek. 

Kiedyś oglądałem w telewizji ankietę: "co się człowiekowi najmniej podoba u innych ludzi". Padły w niej różne błędne odpowiedzi, dopiero jeden facet wypowiedział to słowo: Głupota.

Można zachwycać się rozumem na jakie szczyty udało mu się wspiąć, czego dokonać, jakie są przed nim perspektywy... ale to wszystko błędnie, gdy pomyśleć, na jakie szczyty udało się wspiąć głupocie, czego dokonała, jakie perspektywy na nią czekają. 

Bajka Andersena opowiada, że pewien człowiek zrobił kiedyś zegar, naprawdę wspaniały, prawdziwe arcydzieło. Poświęcił na to wiele czasu, wysiłku i natchnienia. A potem przyszedł jakiś idiota i bez większego wysiłku rozwalił zegar na drobne kawałeczki. 

Do czego zdolna byłaby głupotą, gdyby włożyła naprawdę dużo wysiłku i poświęciła naprawdę dużo czasu?! 

Coś mi jednak szepcze, że niezadługo się wszyscy o tym przekonamy... 

Wiadomo, że powodzie będą już co roku, bo nadtopiły się bieguny i gdzieś ta woda musi się podziać. Z powrotem nie zamarznie, bo klimat już się nie ochłodzi, będzie coraz ciepłej. Od powodzi jeszcze nie zginie świat. Ale będzie z tym bardzo dużo bałaganu. Upadnie wiele z tego, co teraz mocno się trzyma. Świat odmienią swoją postać na naszych oczach. To początek końca. Skutkiem niszczenia atmosfery najpierw zaleje nas woda, potem zdziesiątkują popromienne choroby skóry, a potem co? Na pewno coś będzie. 

W końcu klęski przeminą, ale czy zostanie ktoś z nas? 

Na świecie dzieje się proces chemiczny. Drewno jest spalane przez ogień. Drewno jest potrzebne ogniowi do życia, lecz ogień nie zastanawia się nad tym. Spała, co tylko może. Gdy spali wszystko, zgaśnie. Będzie to skutkiem swoistego rodzaju odrębności, którym charakteryzują się ludzie. Na Ziemi istnieje wiedzą, a wiedzą to umysł, mózg ludzki, którego organizacja jest bardzo wysoką. Całą ludzkość jest zupełnym luzem. Więzy, które ją spajają, system przyporządkowań nie spełnia swej roli, przypomina zszywanie nicią przypływu morza. Ludzkość jako całość, jest tak rozumną jak ogień. Przekleństwem człowieka jest to, że musi myśleć. Niestety cały dramat, że przeklętych jest niewielu. Za to przekleństwem planety jest to, że większość ludzi myśleć nie może, nie chce, nie potrafi.

Następnie stwierdził: Tak, to prawda, ale może to i lepiej dla nich. Czy wyobrażasz sobie takie filozofujące społeczeństwo? Z punktu widzenia interesów biologii i zachowania gatunku podstawowym zadaniem każdego gatunku jest przetrwać. A nadmierną dawka filozofowania nie sprzyja temu za bardzo. Cóż, gdyby kwestia polegała tylko na tym, czy przetrwać byle jak, czy nie przetrwać z klasa, ale... Być może myślenie, więc skłonność do filozofii, jest jak lekarstwo, którego nadmierną dawka zabija, lecz bez żadnej też przeżyć się nie da.

Widziałem w telewizji wypowiadającego się "geniusza", mówiącego o wyspie, na której żyją króliki i jedzą trawę. Stwierdził, że po pewnym czasie zrobi się za dużo królików i za mało trawy, więc większość królików zginie. Oznajmił, że według niego taki będzie los ludzi na ziemi. - Tylko, to będzie inaczej: podczas gdy zagłodzone króliki użyźnia glebę, na której wyrosną nowe źdźbła, my szczamy kwasem, co wyjaławia glebę, trawa nie ma jak rosnąć, a nasze ścierwa gniją 6 feet underground, czy są spalane bez żadnej korzyści.

Małpa nie stała się Człowiekiem Rozumnym, ale Człowiekiem Sprytnym. Spryt służy do tego, by wskazywać ogniowi, gdzie lepsze drogi, bardziej palne materiały, uczyć go sposobów gorętszego i szybszego spalania. Ogień płonie już wszędzie. Świat dopala się. Nie widzisz?!

Głupoty nienawidzę. Niestety! Światem nie Człowiek Rozumny włada, lecz głupi jak Trump i nawet tego dokładnie nie wiadomo. Jak to będzie po łacinie?

Proszę państwa o powstanie: GŁUPOTA! Nie myślę, że zrobię rewolucję. Nie zmienię świata. Więc po co to wszystko?

Mówię do ciebie. Nie do całego świata, gdzie panuje chaos, gdzie nikt nie może nic zrozumieć w powszechnym wrzasku.

 - Właśnie do ciebie, który jakimś niezwykłym przypadkiem dotarłeś właśnie tutaj. Co mogą ci dać moje słowa? Jakie mają znaczenie? Nie wiem, kim jesteś, nie widzę cię stąd. Jednak być może jesteś właśnie tym. Nadszedł już kres autorytetów, co głoszą niepełna prawdę. Mówią nam, do jakich przymiotów powinniśmy dążyć. Jednak to nie wystarczy. Być za czymś, to również być przeciwko czemuś innemu. Mocno do czegoś dążyć, to mocno się czemuś innemu sprzeciwiać. Stanowczo dążyć do dobra, to straszliwie nienawidzić głupoty. 

Jeżeli jesteś tym, o kogo mi chodzi, moim celem jest obudzić w tobie nienawiść. Tak właśnie: Nienawiść, do głupoty tego świata, do całego kłamstwa, do zła wynikającego z głupoty. 

Wiem że trzeba wybaczać, trzeba wybaczać wszystkim złym i głupim, bo są za głupi by wiedzieć co czynią. Jednak nie można im odpuścić. Nie można im pozwolić niszczyć co popadnie, przelewać ludzkiej krwi i łez. Teraz, gdy świat stoi na krawędzi tym bardziej nie można. 

A co jeśli nie jesteś tym, o którego mi chodzi? To wiesz co - wynoś się! - jesteś chochołem! Przeżyłem swoje i spotkałem pełno takich idiotów. Mam już ich dosyć. Nie trzeba mi jeszcze jednego! 

A jeżeli jesteś tym - co zrobisz z nienawiścią, która chce ci dać? Zniszczysz światowy arsenał? Zabijesz oszołoma? Nie mówię nie. Ale niekoniecznie. Chce tylko, byś miał w sobie jeszcze jedno uczucie. Zaiste, to nie jest nienawiść zwyczajną jaką ma wielu. Nie trzeba się wstydzić prawdziwej nienawiści która jest naprawdę umiłowaniem dobra. Nienawiść da ci pancerz i miecz. Bo inaczej to się cierpi i nawet się nie wie co odczuwać? Człowiek stoi pośród głupoty bezbronny jak dziecko, a wokół krążą potwory. Jednak to nie wystarczy na cały świat, dla świata nie ma już ratunku.

Błogosławieni niewinni, albowiem oni zniszczą świat. Zwykli ludzie, żyjący codziennymi sprawami, nieświadomi tego że pchają świat ku zgubię. Nie można ich winić. Nie możemy nienawidzić Kubusia Puchatka. Jedyne co zostaje to wiara w nienawiść. 

Teoretycznie jeszcze nie jest za późno. Gdyby wszyscy zyskali mądrość, zło na pewno dałoby się odwrócić. Ale nie zyskają mądrości. Jesteśmy w ślepym zaułku. Głupcy niosą śmierć światu i nie można go uratować. Ponieważ ratunek zależy od głupców właśnie, a ci go nie przyniosą, bo są głupi.

poniedziałek

Rozmyślania przy bimbrze, boczku i ogórku...

 

Nie mów nigdy nigdy!
Toniejebajka o Jedynym PANU i złotej rypce - czyli, czy da się zbudować wspólny dom przy użyciu miotacza ognia...

Opancerzony samochód ze złotymi klamkami z asystą czterech innych mknie S8 by zatrzymać się na brzegu wściekle malowniczego jeziora. Wysiada zeń czterech goryli, a potem – Jedyny Pan odziany w złote szaty, ze złotym zegarkiem i złotymi sygnetami na wszystkich palcach rąk i nóg. Jeden z goryli podaje mu złotą wędkę ze złotą żyłką i złotym kołowrotkiem. Pan zarzuca do wody złoty haczyk ze złotą glistą jaka był rano wysrał ów Pan i... po chwili łowi – a jakże – złotą rybkę.
Z lekkim obrzydzeniem bierze ją do ręki i chce wyrzucić na zad do wody, ale rypka pyta:
- "A trzy życzenia?".
Na co znudzony Pan:
- "No dobra mów, czego kurwa chcesz?".

Ta opowiastka – o władcy bananowej republiki, który po upadku komunizmu zrezygnował z demokratycznych nowinek z upadłego Zachodu, czyli rządów prawa, wybierając rządy suwerena - czyli własne - idzie w parze z drugą o słudze satrapy, który przychodzi do dentysty, uśmiecha się od ucha (zdobionego rubinem wielkości golfowej piłki) do ucha (zdobionego perłą wielkości drugiej piłki). Ma złote zęby na górze, platynowe na dole, wszystkie wysadzone diamentami.

- Co ja tu jeszcze mogę zrobić? – pyta zdumiony stomatolog.

- Alarm pan załóż! – odpowiada Obajtek.

My się tutaj podśmiechujemy, a tymczasem sprawa jest śmiertelnie poważna. Każdy dzień przybliża Polskę i Polaków do realiów znanych z demokracji wschodnich, w których Panowie i ich słudzy ociekają złotem, a reszta cierpi biedę i niesprawiedliwość. Wyłączenie kolejnego bezpiecznika w postaci rzecznika praw obywatelskich grozi porażeniem nie tylko tych, których to dziś przeraża, ale wszystkich – również tych, którzy z dziką satysfakcją przyglądali się grillowaniu Bodnara przez Piotrowicza,.
Wiem, że zwolennicy tej części dobrej zmiany, która polega na anihilacji dotychczasowych elit (jakie to fajne: ileż karier można zrobić na skróty, ile posad obsadzić bez matur!) oraz przeistaczaniu instytucji demokratycznego państwa w atrapy działające na telefon Jedynego Pana - są przekonani o słuszności tych działań.

Problem w tym, że kaczy prezes – przy użyciu swoich mafijnych żołnierzy – nie używa do sprzątania miotły lub odkurzacza, tylko miotacza ognia. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek w dziejach wysprzątał dom lub zbudował cokolwiek przy pomocy miotacza.

- No dobra, przyznaję, że wasze skurwysyny wygrały z naszymi sukrwysynami. I sobie rządzą. No i co im kurwa można by zrobić?

Fuck-stycznie nie można im zrobić nic. Ale suweren też nie może zrobić nic. Jak wasze skurwysyny będą chciały zabrać suwerenowi dom, zbudować drogę w poprzek działki, albo zgwałcić żonę zgodnie z wielkopańską tradycją pierwszej nocy, to to zrobią. Jak zechcą suwerena aresztować na pięć lat - bo się drze, że zgwałcili mu żonę - bez sądu, albo nakazać chodzenie na czworakach, to nikt ich nie powstrzyma. Bo już nie ma kto. - Kaczy prezes?! Kto dziś wierzy, że on wszystko to co się dzieje ogarnia? Że to Jedyny Sprawiedliwy, który nie jeździ złotą opancerzoną furą? Nie nosi kosztownych pierścieni? Sorry, ale to nie oznacza, że jest tanim Panem! Z obstawą i obstalunkiem kosztuje jakieś 2 miliony z okładem rocznie. To jedno. Najważniejsze jest jednak to, co robią wymykający się spod społecznej kontroli jego mafijni działacze. Oraz to, że tak naprawdę nie wiadomo, jak będzie się zachowywał następny Jedyny Pan, nad którym obywatele - i to zarówno stronnicy władzy, jak i ich krytycy, nie będą mieć już żadnej, ale to żadnej kontroli. Bo wszystkie mechanizmy i bezpieczniki demokracji i państwa prawa poszły w PiSdu!

Warto przypomnieć, iż 50 milionów Ruskich do dzisiaj wierzy, że Stalin nie wiedział o bezprawiu, zbrodniach i bezeceństwach swego czasu.
Jeszcze więcej wierzy, że Putin też nie wie co naprawdę się w Rosji dzieje. Panowie i ich słudzy dbają o to, by nikt się o niczym nie dowiedział. Słynna bojowniczka Lichocka oburzyła się właśnie na red. Pospieszalskiego, bo w "Warto rozmawiać" w Kurvizji ośmielił się ujawnić prawdę o rekordowo wielu zgonach Polaków i dramacie przedsiębiorców. Nazwała to "skandalem". Najwyraźniej uważa, że podawanie faktów nie jest wskazane. Ludzie w Polsce mają gówno wiedzieć i gówno widzieć. A gdyby jednak jakieś trupy wypadły władzy z szafy (a wypada ich ostatnio całkiem sporo), to satrapa zawsze może zwalić winę na Tuska albo i UE. I pojechać opancerzonym wozem - w asyście - na ryby...