Rozdział 21
Świniopas

Niańką byłem też mój pupil Władek
Nie jestem literatem... no.. może pół, bo jeszcze tyle mogę.
Chciałem tylko byś wiedział/a jak moje zmagania z emigracją wyglądały.
Zanim znalazłem się w Kanadzie, było jeszcze osiem miesięcy w Grecji. Bo najpierw, po kilku próbach uzyskania paszportu w końcu, gdy go dostałem byłem w Szwecji. Rozpatrywałem wszystkie opcje za i przeciw pozostania w Szwecji - w końcu, zdecydowałem, że jednak Szwecja nie będzie dobra do tranzytu dalej. Choć bywałem w Szwecji wielokroć, obcość jakąś do tej krainy odczuwałem będąc tam ostatni raz. Do tego, gdy zima nadciągnie będzie jeszcze bardziej obco. Nie, nie Szwecja.
Wylądowaliśmy za pośrednictwem "Orbisu" w Atenach 27 listopada - w trójkę.
Znalazłem robotę w Pireusie przy oczyszczaniu zbiorników tankowców. Robota jak w piekle. Po dwu tygodniach koleżka dał mi namiar, na faceta który robił za agenta, ów zaoferował mi robotę na świńskiej farmie na wyspie Kos.
Płynąłem z Pireusu promem dobę na wyspę. W porcie czekał na mnie boss świńskiego biznesu - Kostas. Była 23.3o. Zawiózł mnie do swojego hotelu (miał ich pięć). Pokazał moje lokum, zapoznał co i jak - mówiąc, że będzie po mnie o 6 rano.
Szybki, gorący tusz, zerknąłem w niebo by znaleźć Gwiazdę Polarną (w nieznanym mi miejscu muszę zawsze wiedzieć, jak położyć się spać). Znalazłem konstelację i witaj Morfeuszu.
O 6.oo jedziemy na farmę. Na farmie cztery i pół tys. świntuchów + 80 byków-opasów z węgierskiej Puszty. Kostas zaopatrywał hotelowe restauracje na wyspie w sezonie + dwa swoje sklepy na wyspie, a przez cały rok (dwa razy w tygodniu) transport tuczników szedł do Aten.
Podczas udzielania instrukcji Kostas zapytał, czy lubię zwierzęta? Oczywiście odrzekłem, inaczej mnie by tu nie było. Zapytałem - mówiąc; therefore, i like animals, that when are yawning have a human face - you can it that (dlatego lubię zwierzęta, że gdy ziewają mają ludzką twarz. Zauważyłeś to może?).
Procedury jakie musiałem opanować i ściśle przestrzegać w tym co będę robił, przypominały mi prawo drogowe - mianowicie, będę mieszaczem karmy dla zwierzyny.
W ogromnym mikserze, w którym na raz mieszało się tonę paszy składającej się ze słonecznika, soi i
antybiotyków, dla tuczników - nawet starty marmur.
Kukurydza szła do miksera automatycznie - z silosu, ślimakowym transporterem. Reszta pasz była składowana w workach po 40-50 kg. Wszystko pod tym samym dachem, w którym był mikser.
Przerzucałem dziennie około 20-25 ton.
Kostas dał mi skuter bym miał czym dojeżdżać do pracy i w ogóle bym był mobilnym.
Dał mi też wiatrówkę bym polował - gdy wyjdę na papierocha, na szczury wielkie jak koty, było ich tyle, że można było Kostasa posądzać o lewy, nieopodatkowany biznes.
Na Kos dopłynąłem tydzień przed wigilią. Po trzech dniach wdrażania do zupełnie nie znanego mi zajęcia, wyrobiłem się w 12 h. z zadania napełnienia dostatecznie silosów karmą dla zwierzaków, a po tygodniu - Kostas, poklepał mnie po łopatce i podniósł dniówkę o 10%.
- Poza tym, zaprosił na pierwszy dzień świąt do swojego domu na świąteczny obiad.
Bo wiedziałem, że inaczej nie zasnę, a od rana trzeba mieszać!
Po trunku rozjaśnił mi się horyzont. Wziąłem gorący tusz, popatrzyłem przez chwilę na Wielką Niedźwiedzicę, która wskazywała mi kierunek, gdzie Oj-czyzna - bliscy i pod kordłę...
Na obiedzie poznałem resztę rodziny Kostasa.
Miał syna hulakę który nie chciał go słuchać i pomagać na farmie.
Matka Kostasa, dziewięćdziesięciodwuletnia staruszka, obierała mi jabłka i cały czas namawiała do jedzenia. Widocznie Kostas opowiedział im moją historię, którą mu pokrótce opowiedziałem.
Maryja - żona Kostasa, traktowała mnie jak honorowego gościa aż byłem zakłopotany taką sytuacją.
- Acha, by było wszystko jasne. Przy prośbie na policji - w Atenach o wizę stałego pobytu, zgłosiłem fakt, że emigruję dalej, do Kanady.
Zaraz po przylocie do Aten - jeszcze z hotelu, powiadomiłem kolegę w Saskatoon z którym miałem stały kontakt już wcześniej, że może zacząć załatwiał mi sponsorat.
Gdy ją zapytałem, dlaczego tak daleko chce emigrować, odpowiedziała, że chce jak najdalej żyć od polskiej głupoty. Gdy wyjeżdżałem na Kos, Halina dała mi nr. domowego telefonu, bym miał z nią kontakt i dzwonił co jakiś czas jak z moimi emigracyjnymi kwitami.
Dostałem skierowanie do wskazanego przez nich lekarza, który mnie prześwietlił, zbadał i wypisał świadectwo zdrowia, z tym kwitem wróciłem do Immigration oficer w ambasadzie.
Zapewniła mnie na wstępie, że z moim zawodem bezrobotnym w Kanadzie nie będę.
Skończyła się rozmowa, gdy pokazałem jej opinię mojego aktualnego pracodawcy.
Oficer zapewniła mnie, że w terminie 3 miesięcy będę w Kanadzie.
Odwiedziłem kolegów jakim zostawiłem mieszkanie. Miałem w nim depozyt, którego to depozytu od chłopaków nie chciałem wyjeżdżając na Kos - za to, umówiłem się z nimi, że jak będę leciał już do Kanady to przemieszkam ten miesiąc depozytu.
Mieszkania nie poznałem. Meble, dywany, dwa tv, magnetofony, magnetowidy, radia...
W kuchni cały zestaw nowych włoskich garnków m-ki Lorenzo cholera wie w co jeszcze obrośli.
Jak się okazało, to trójka wysokiej klasy złodziei tam rezydowała, nawet Żyguli miał jeden.
W samolot i wróciłem na Kos ze świadomością, że ponad połowę drogi do celu mam za sobą.
Kostas i reszta rodziny traktowała mnie jak swojaka. Zmartwili się, że będę ich żegnał niebawem.
Nie mniej widziałem, że byli zadowoleni z tego, że wszystko idzie mi według planu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz