Byłem, widziałem. To, co zapamiętałem jest w tych workach.

Z dna oka 18

 Rozdział 18

Wreszcie, odprawa została dokonana, pan urzędnik biegał z naszymi papierami po innych pokojach dlatego uporaliśmy się z czajem. Podziękowaliśmy za gościnę pięknie, a nam życzono Good luck…

Następna granica Samada - Daraa (SYR- HKJ) około 500 km. przez Syrię. 

Po lewej i prawej uprawne pola. Przy drodze rosną czereśnie, stanąć i rwać. Nie ma czasu. Agregat chłodniczy prawie cały czas pracuje by utrzymać nakazana temperaturę chłodni. Krajobraz się zmienia żółcieje zmienia się agrarnie. 

Za Homs (Hims) pustynia syryjską, na widnokręgu wielbłądy.
Po pustyni wiatr goni kolczaste krzewy robiąc z nich kolczaste balony.
Czasami kilka lepianek, nim je zobaczysz smród palącego się wielbłądziego łajna służącego jako opał roznosi wiatr po okolicy. 

Jak widać - człowiek, to uniwersalny stwór, przystosuje się do wszelkich warunków (kilka lat później, nastąpiła era gazu w butlach).
Ostry zjazd, widać Damaszek i osła rozjechanego na miazgę którego konsumują psy do spółki z wronami. 

Dobrą godzinę przebijaliśmy się przez stolicę. Załapaliśmy się w kondukt pogrzebowy, niechcąco. Ciekawy obyczaj: przede mną taka Nyska „Panikara” z głośnikami na dachu, staje co chwilę i ryczy przez głośniki o zasługach umarlaka. Umarlaka widzę przez tylną szybę panikary, siedzi licem do szyby, przywiązany chyba do fotela. Nadążyła się okazja wyminąć gdy karawan wjechał w zatokę by głosić epitafium.









Za Damaszkiem inne krajobrazy. Wjeżdżamy w dolinę Jordanu.
Zielono, mniej oczy bolą.







Daraa. Odprawiamy się w baraku, bez czaju niestety. I już jesteśmy w „Dżardanni”
- Ramatha-Toll Gatte. 


Wszędzie ogromne plakaty z wizerunkiem Connery’ego!
Na niektórych z dziewczyna - chyba żona? Ładna. Coś tam pisze pod spodem, nie wiem co? Nie wypada stawać i pytać. Gdy gadaliśmy o tym z Jaśkiem, obstawiałem, że pisało tam po ichniemu tak: "Support your local king".
- Jasiek, że na pewno: Boh hranij cara!  


Na granicy, dostaliśmy mapkę jak jechać na UC w Ammanie. Łatwo trafiliśmy na południowo-wschodni kraniec miasta gdzie się mieścił.
Zaparkowaliśmy na dużym placu pod celnym urzędem.
Zgłosiliśmy się do spedytora, ten już dalej załatwiał odprawę i miejsce rozładunku. 

W sumie zrobiliśmy dzisiaj 860 km., wystarczy.
Nigdzie nie idziemy bo do miasta daleko.
- Można by odczepić się od naczepy, ale to nie jest bezpieczne, naczep z ładunkiem nie zostawimy przecież.


Pytam koleżkę obok myjącego szybę; czy jest tu jakiś Restaurant? Oczywiście! – jest, z drugiej strony UC.





Poszliśmy. Był barak z lada chłodnicza, a w niej zielone jajka i w wielkiej dzieży z wodą "Coca Cola". W tej wodzie w bali bez mikroskopu było widać miliardy zarazków ameby. 

Wróciliśmy. Zrobiliśmy sobie wykwintna kolację z zapasów jakie mieliśmy.
Naczepy chłodnie, miały schowek dla kierowcy do schłodzenia art. spożywczych. Mieliśmy tam konserwy, chleb zakupiony w Cieszynie.
Miałem żonine flaki w słoikach, Jasiek, b. dobry peklowany boczek, do tego znaleźliśmy dwie flachy


Uczta była że HEJ! 

Zrobiliśmy 5279 km. w 6 dni. Dobry czas. Za dobry!

Następnego dnia rozładowano nas w magazynach chłodni UC na miejscu. Jajka były dla ammańskich szpitali. Tortu nie było - szkoda.




Powrót ta sama drogą na pusto aż do Bułgarii.

Zastanowiło mnie, dlaczego rumuńscy kierowcy kupują tam kamienie do zapalniczek kilogramami? Jasiek też nie wiedział. Żaden policjant na BW Rumuna nie stopował, nie chciał narobić sobie biedy. Na widok rumuńskiej ciężarówki policaje się odwracali tyłem. Rumuni wracali swoimi Roman Diessel (takie ichnie tiry) 



- bez szyb, na pojedynczych kołach tylnych osi, upłynniali te podzespoły w Iraku, Irak importował te ciężarówki z Rumuni. Widocznie, był na to zbyt.

Nas, turecka policja czasami zatrzymywała. Jeśli nie chciałeś z nim gadać, wystarczyło rzucić paczkę Malboro, ten gest załatwiał sprawę. 

Poza Turcją nie było ograniczenia szybkości. Policji na drogach nie było widać. Za to małolaty byli niebezpieczni, stali na poboczu i gestami pokazywali że chce im się palić. Gdy minęło się ich obojętnie, to zza najbliższego kamienia czy skały na poboczu leciały kamienie.











Na granicy bułgarskiej zgłosiliśmy się do przedstawiciela naszej firmy. Dał nam ładunek w Sungurlare (BG), przepięknie położona dolina róż.







W winiarni załadowaliśmy wino „Ciociosan”. 

Przez Ruse, most na Dunaju do Giurgiu (Rumunia). 

Następnie do Nadlac - jeden dzień jazdy. Granica z Węgrami.
Za Mako zamknęliśmy pętlę, wjeżdżając na tę sama drogę która jechaliśmy do Ammanu.

Kasztany i brama zajezdni w Słubicach coraz bliżej.

Jasiek pojechał z winem do Wrocławia. Ja, do Byk-doszczy...



Brak komentarzy:

Z dna oka 1 Prolog

Z dna oka 19