Byłem, widziałem. To, co zapamiętałem jest w tych workach.

Z dna oka 6

 Rozdział 6


PKS Lubin 

Zajezdnia PKS w Lubinie

Pracy dla kierowców w Lubinie nie brakowało, we wszystkich jednostkach transportowych czekali z otwartymi ramionami. W lubińskim PKS szybciutko wsadzili mnie na autobus.
Każdy kierowca z „jedynką” był dla nich jak prawdziwek pośród maślaków. To były jeszcze czasy, że nie robili kierowców autobusowych z łapanek. Żeby autobusem wozić ludzi, trzeba było mieć „jedynkę”.

Dostałem autobus: Jelcz (Ogórek) z przyczepą, pojemność 140 osób - teoretycznie. Kiedyś policzyłem wysiadło 228 ludziów. Obsługiwałem przewozy pracownicze. Woziłem górników do i z pracy. Czasy; „dojrzewający Gierek”. 

A propos:
Prócz istot ziemskich i nieziemskich, jest także "istota rzeczy". Tu - chcąc nie chcąc, wkraczamy w dziedzinę nauk ścisłych, ocierając się nieśmiało o fizykę jądrową zerkając metafizycznie na "ducha w maszynie". Weźmy np kilka prostych zdań, aby zilustrować trudności w użytkowaniu tego wyświechtanego zwrotu mowy:
"Mamy rację, że koń jest w istocie rzeczy spiritus movens samochodu."
"Samochód, w istocie rzeczy, nie ma nóg, a zatem nie może chodzić."
"W istocie rzeczy, automobil powinien być przetłumaczony na samoruch.
Na marginesie tych niezbyt poważnych rozważań, chciałbym przypomnieć, że łaciński zwrot 'spiritus movens' da się łatwo zapamiętać jako fraza:
"pijany kierowca w ruchu".

A propos # 2 - czyli, chamstwo w pełnej krasie:
Jeździłem wożąc lud pracujący miast i wsi do i z roboty.
Włącz wyobraźnię, autobus stoi 70 m. od przystanku.
Pan kierowca rozwala się na fotelu i kurzy "Carmena" - patrząc zza szyby na zmarznięta hołotę. Ogłupiały motłoch łazi w kółko, przytupuje z zimna, poowijany w zgrzebne odzienie z wiecznym wyrazem przegranej na swojej małpiej gębie.
Pan kierowca bez pośpiechu zaciąga się po raz ostatni i jako osobnik wyćwiczony w filozofii, teologii, naukach społecznych, przyrodniczych. Sypiający w różnych łóżkach i jadający z różnych pieców, spoglądając na to okiem sceptyka, starannym, leniwym ruchem wyrzuca peta za okno - po czym, przeciąga się i... wychodzi odlać się na tylne lewe koło przyczepy autobusu. Niespiesznie wraca, siada za kierownicą i dla podkreślenia ważności swojego zawodu bierze do ręki rozkład jazdy, studiując go, co najmniej jak by to były dzieła zebrane Sørena Kierkegaarda:
"Życie można zrozumieć, patrząc nań tylko wstecz".
Kierkegaard był Duńczykiem. Życie swe pędził w Kopenhadze. Kierowca był kierowcą, życie swe pędził mniej przy boku żony, a więcej w autobusie. Oczywiście, oprócz tych chwil, w których musiał wysiąść z autobusu, żeby móc odlać się na tylne, lewe koło przyczepy autobusu.
Są pewne sprawy w niebie i na ziemi o których pojęcia nie miał Kierkegaard Søren - Duńczyk.
I lepiej nie wspominać o nich nawet socjologom.

Po przestudiowaniu rozkładu jazdy pan kierowca widocznie doszedł do wniosku, że jednak na przystanek trzeba podjechać - zaśmiał więc się pod nosem jadowicie i...
- I podjechał. Motłoch oczekujących runął ku drzwiom autobusu z przyczepą jak armia Hannibala w bitwie nad Jeziorem Trazymeńskim - po czym, rozegrała się potyczką motłochu o miejsca siedzące...




Nawet przyjemnie zaczynało się robić w tym polskim baraku. Import inwestycyjny Gierka było widać na każdym kroku. Historyczna kraksa którą się miała skończyć dekadą Gierka miała – według mnie – dwie przyczyny. Jedną był oczywiście socjalizm – chociaż, czy ja wiem? Tę, z grubszą biorąc, Polska
jakby miała za sobą - chociaż, nie można było przesadzać z zadowoleniem. 

Był jednak drugi powód, działający i bez socjalizmu (choć go wzmagał i był przezeń wzmagany): ogólnonarodowe nieuctwo. Oczywiście, gdyby ktoś powiedział to głośno oponenci tej teorii wrzeszczeliby, że to wielka i krzywdząca przesada, jeśli nie wręcz kalumnia.
Co na to odpowiedzieć?
Oczywiście, był Kopernik, który pewnie byłby noblistą w naszych czasach. Ale jego badania finansował kościół w formie beneficjum, z którego starczało na chleb i „lunetę”.
Była Maria Curie-Skłodowska, ale Nagrodę Nobla dostała za badania robione we francuskim otoczeniu naukowym i za francuską walutę.
Była wybitna polska szkoła matematyczna. Ale to dzieło garstki zapaleńców w czasach, gdy matematyka wymagała tylko głowy i ołówka, bez kłopotania się o komputery i bez związków z nauka eksperymentalną itd., itp. Rozpędziłem się i zagubiłem. Wracam do wątku.

Do DDR-onów – inaczej – Dodatku Do Rancza jeździło się na wycieczki, po zakupy i vice versa.
W tv, radio stawaliśmy się 5. – w porywach – 4. potęgą świata...  co prawda dzięki Górskiemu – prawie…, że się staliśmy. Na ogół było wesoło, utwierdzali nas w tym: Pietrzak, Laskowik, Smoleń i inni rozśmiewacze. W sklepach, towarów coraz więcej. Jednym słowem ludzie zaczęli się częściej uśmiechać i żartować.

Jak wspominałem wcześniej, nie lubiłem tego samego, robienia czegoś na siłę. Po trzech miesiącach, idę do technicznego prosząc; – Daj mnie pan na towarówkę.
Alllle, gdzie tam – panie, masz pan „jedynkę” musisz pan jeździć autobusem (tak jak by to on dał mi te uprawnienia). - Mogę jedynie zmienić panu pracę na linie. 

Cóż, poszedłem na linie. Najdłuższą był Kołobrzeg. Dali TAM-a (jugolska gablota). Ładne to było. Pojeździłem kilka miesięcy. Poznałem układy, poznałem teamy (kierowca + konduktorka). Jednak nie podobało mi się to zajęcie. Poszedłem do lekarza, pogadałem „do ręki” i jestem „głuchy” nie mogę wozić człowieków. Radzi nie radzi przenieśli mnie na towarówkę. 

Pojeździłem miesiąc na „skoka” (jeździłem autami tych co byli „niedysponowani”).

Pod płotem stał ZIŁ. Dowiedziałem się, że nie chcą go przyjąć do naprawy „głównej”, ma rozmrożony blok i pęknięty wał korbowy. Producent nie dostarczał żadnych części zamiennych „kooperacja” w ramach RWPG. Idę do technicznego i nadaję mu, że jak ja odprowadzę tego ZIŁ-a to go przyjmą do remontu. Zgodził się. W tych czasach ZIŁ to było „cacko”. Szybkie toto było i dojne. 

Załadowaliśmy z koleżką ZIŁ-ka na Stara łamańca i wio do Solca Kujawskiego. KZNS (Kujawskie Zakłady Naprawy Samochodów) były kliniką dla ruskich maszyn.
Przedstawiciel PKS (gębą czerwoną jak u Tatara „twarz” od nadmiaru kalorii) dostał w „miech” i po ośmiu godzinkach jadę do domciu nowizną. Tylko koła zostały pekaesowskie reszta jak z igły.
Do dziś z sentymentem wspominam to autko:



Niby żelaz, a jednak miało to duszę. Odpłacał mi tym samym czym je ja. Nigdy mnie nie zawiódł.

Po umeblowaniu „Pczółki”, bo tak go pieszczotliwie nazwałem i taką ksywkę miał pośród kolegów. Po tygodniu, pojechałem do Sanoka po „teściówkę” (przyczepa 6 ton ładowności). Dostałem dysponenta; dział zaopatrzenia ZG Lubin Sekcja Metalową. Poznałem Staszka (zaopatrzeniowiec) wesoły chłopak, kawalarz jakich mało. Dopasowaliśmy się.
- Miał jedną wadę, a może zaletę? Kochliwy był jak kot w marcu. Jeździliśmy po całej Polsce za komponentami potrzebnymi do funkcjonowania kopalń KGHM.

Mijały lata, przybywało doświadczeń w księdze zwanej życiem. Gierek zaczynał się nie sprawdzać. Nadszedł czas spłacania zaciągniętych pożyczek, ale jakoś to wszystko się jeszcze toczyło. Że kiedyś to się wszystko rozsypie, każdy sobie zdawał sprawę tylko nie bardzo wiadomo było kiedy?

Nadszedł czas, że musiałem rozstać się z „Pszczółką”. Minął termin eksploatacji poszła pod palnik. Szkoda mi było tego autka. Na otarcie łez dostałem nowego Jelcza z „teściową” (przyczepa 10 ton). Również nowego dysponenta. Woziłem „prochy” (proszki do prania) z Zakładów Chemii Gospodarczej w Ścinawie po wszystkich magazynach AGD, PZGS i RUCH w całej Polsce. Do dziś pamiętam ciasne magazyny RUCH-u w Piotrkowie Trybunalskim – makabra, gdy wpychałem przyczepę pod rozładunek, tamowałem ruch na głównej ulicy. 




W Lubińskim PKS przepracowałem 7 lat. 
Pożegnanie było wzruszające.

Brak komentarzy:

Z dna oka 1 Prolog

Z dna oka 19