Rozdział 9
L’Orgie Parisienne
Wracając z Moskwy, zjechałem na bazę. Poprosiłem swego dyspacza o zmianę azymutu. Znudził mi się ten, który obrabiałem. Dyspacz obiecał zmienić. I tak się stało.
Kilkanaście moich podróży do tego miasta, przyczyniło się do spadku pogłowia koni w Polsce.
Nigdy nie przypuszczałem wcześniej, że paryżanie tak bardzo lubią koninę? Cztery chłodnie z firmy w każdym tygodniu z koniną meldowały się na słynnych "Les Halles":
Po których zostały tylko wspomnienia. Kwiat nocnego nadsekwańskiego romantyzmu choć niepachnący znikł bezpowrotnie.
Na przyległych ulicach spelunki, hotele żyjące z prostytucji, chmary panienek w bramach. Restauracyjki serwujące zupę cebulowa...

Pigalle
Bywałem w Paryżu o różnych porach roku. Ulicę zawsze są tam zapełnione włóczącymi się turystami. Na Pigalle ścisk podobny do manifestacji. Prawdą jest, że nigdzie na świecie nie ma tyłu muzeów i spektakli.
Typowa ulica Saint-Germain-des-pres: hotele, restauracyjki, kawiarenki zalegające teren, galerie sztuki, targi uliczne, jak na odpuście. Na straganach rozłożone owoce, warzywa, wędliny, sery.
Od wczesnego rana można sobie kupić udko indycze prosto z rusztu i zakropić koniakiem – lub, czym dusza zapragnie. - Ale, to wszystko należy konsumować w miarę, nie należy obżerać się gdyż grozi to śmiercią, dowodów aż nadto. Zejście z tego świata nie zawsze bywa smutne i dostojne. Czasem kapryśna pani z kosa przychodzi w najdziwniejszych momentach. Śmierć nie baczy, że ludzie właśnie oddają się namiętnościom, kochają, ucztują albo załatwiają inne, bardziej intymne potrzeby. Zachowuje się wtedy tak, jakby chciała byśmy – obserwując jej poczynania – umarli, ze śmiechu. Inna rzecz, czy obiekty jej poczucia humoru miały czas, by docenić te żarty.
„Chce, by wzięła mnie kostucha
w trakcie napełniania brzucha.
Niech na wieczny odpoczynek
legnę pośród win i szynek”.
Wielu oddało ducha pomiędzy zupa, a pieczystym. Jak przystało na znanego smakosza. Brillat-Savarin uczynił to w czasie wystawnego obiadu. Czując, że zbliża się śmierć wrzeszczał na lokaja:
"prędzej, prędzej, podawaj deser, bo umieram!".
Pisarz Alfons Daudet tak łapczywie łykał zupę, że dopadł go wylew.
Gdy władca Anglii Henryk I przejadł się na śmierć ukochanymi minogami, ciało nafaszerowane rybami wydzielało taki smród, że posolono je obficie, zaszyto w wołowa skórę i tak doprawione wysłano do Caen, gdzie grzebano królów Anglii.
Długo można by wyliczać żarłoków, którzy wykopali sobie grób własnymi zębami, czy za pomocą butelki. Bo byli i tacy, którzy odeszli delektując się kielichem dobrego trunku.
Pisarz Antoni Czechow, skonał sącząc szampana.
Kompozytor Johannes Brahms wychylając szklankę wina reńskiego, a papież Aleksander VI Borgia – wypiwszy przez pomyłkę zatrute wino, które wcześniej wysłał w prezencie pewnemu kardynałowi mając nadzieję, że ten wysączy je co do kropelki.
„Przechodniu, nasz książę, co tu leży w środku
tym tylko jest sławny, że umarł w wychodku”.
Śmierć siedzi przy stole. Nie zawaha się wejść także i tam, gdzie nawet król piechota chodzi.
Dzielnego Antoina de Bourbon - władcę Nawarry, kule omijały w walce, ale nie ominęły kiedy „oddawal urynę” za rogiem szańców.
Mało brakowało, a podobnie zginałby jego syn Henryk IV, zapędziwszy się przyparty potrzebą do chłopskiej obory. Tam, został zaatakowany sierpem przez krewka staruszkę, oburzoną, że ulżył sobie do koryta jej świń.
Henryk Walezy, przez jakiś czas król Polski, zachwycony nowoczesnością toalet na Wawelu (i kto tu mówi że w Polsce bywa syf?) chciał podobne nowinki zastosować w Luwrze. Ale nim jego plan zrealizowano, korzystał z tradycyjnego krzesełka z otworem, ustawionego w sypialni. W tej wygodnej pozycji, z pludrami w okolicy kostek przyjmował gości. Tak dopadł go mnich-morderca i wbił sztylet w odsłonięte podbrzusze króla.
Caryca Katarzyna II do swojej toalety kazała wstawić przerobiony na klozet tron królów z Zamku Królewskiego w Warszawie. Na tym szlachetnym meblu, gdy zbyt napinała się w trakcie załatwiania naturalnej potrzeby, dostała wylewu.
Dwa lata później - także z powodu wylewu krwi do mózgu (ach ten mózg!) w łazience zmarł jej były kochanek, Stanisław August Poniatowski.
„Tu Margot spoczywa,
ładne miała lico
i dwu mężów miała,
lecz zmarła dziewicą”.
Takie epitafium kazała wyryć na swoim grobie Małgorzata Austriacka, której dwaj mężowie nie stanęli na wysokości zadania.
Konsumując dziewictwo miał okazję umrzeć Ludwik VIII Lew. Lekarze włożyli słabującemu do łóżka, młoda dziewczynę - twierdząc, że taki okład przywróci mu zdrowie. Król odesłał jednak lekarstwo w stanie nienaruszonym, bojąc się popełnić grzech śmiertelny.
Podobnie chwalebną wstydliwość wykazała Izabela I Katolicką. Protektorka Kolumba.
Zbyt długo siedząc w siodle nabawiła się wrzodu w tak intymnym miejscu, że wolała umrzeć, niż pokazać je lekarzom.
Z kolei brak wstydu przyczynił się do zgonu króla Francji Ludwika III. Goniąc w określonym celu wieśniaczkę, która bardzo mu przypadła do gustu, rozpalony nie dostrzegł zbyt niskiej futryny drzwi i tak walnął w nią łbem, że zażył jedynie rozkoszy śmierci. Równie niskie drzwi musiała mieć wygódka, którą opuszczał gwałtownie Karol VIII na wieść, że na dziedzińcu rozpoczęto grę w futbol. Karol II Zły, król Nawarry, cierpiał z powodu zimna i w chłodne noce kazał się zaszywać służącemu w nasączone wódką prześcieradło (wiedział co rozgrzewa). Pewnej nocy przecinając nić - sługa, zbyt blisko przysunął świecę. Tak to król, cierpiąc z zimną, umarł z gorąca.
Ironia losu, czy raczej śmierci wyprawiła w zaświaty Ajschylosa. Grecki poeta wygrzewał się na słońcu, przelatujący orzeł wziął jego łysą jak kolano czaszkę za kamień i rzucił w nią upolowanym żółwiem, by go rozłupać. Pękła tylko czaszka, żółw wyszedł cało. Odważnego jak lew marszałka Breze, kostucha zaprowadziła do królikarni, gdzie umarł ze strachu. Panicznie bowiem bał się królików.
„Zmarłem wśród miłosnego dzieła
w kobiecych ramion uchwycie
Szczęśliwy, że kończę życie
Tam, gdzie się dla mnie zaczęło”.
Kto by pamiętał prezydenta Francji Faure’a, gdyby nie fakt, że śmierć zdybała go na kochance. W pokoiku tuż obok prezydenckiego gabinetu (Clinton to jednak gość).
Podobną sławą opromieniony został marszałek Lauriston, zgasły w łóżku urodziwej tancerki, która od owego wydarzenia zyskała imię „Religia”. Rodzina marszałka zamieściła bowiem w gazetach nekrolog twierdzący, jakoby zmarły odszedł w umiłowaniu religii.
Wszyscy zaśmiewali się na śmierć opowiadając sobie o ostatnich chwilach Kondeusza, księcia de Bourbon. Zakochał się on w młodej baronowej, która jeszcze nie tak dawno zarabiała ciężką pracą londyńskiej prostytutki. Niestety 74-letni kochanek miał kłopoty, ze skonsumowaniem swego uczucia. Baronowa, która z niejednego pieca chleb jadała, wiedziała co zrobić, by kochanek stanął na wysokości zadania: wieszała dziarskiego staruszka na zasuwie okna, co powodowało usztywnienie tej części ciała, która była im do miłości potrzebna. Książę tak zasmakował w zabawie, że pewnego dnia dał się przydusić zbyt długo.
Barbarossa, władca Algieru, każdą noc spędzał w haremie z paroma świeżymi niewolnicami. Tam dopadła go śmierć w 70-tej wiośnie życia. Być może tylko z tego powodu, że był papieżem, dużo wcześniej odwiedziła kostucha 26-letniego Jana XII znanego z rozpusty, gdy na figlach dopadł go pewien zazdrosny mąż i tak pobił, że papież nie tylko nie skonsumował damy, ale i nie dożył rana.
„Ciocia Luiza wpadła do studni
i leży sobie tam już od stu dni
Więc uważajcie moi złoci
by się przypadkiem nie napić cioci”.
Choć zmarłemu raczej to już obojętne, dziwnie czasem toczą się losy ciała osieroconego przez duszę. Król Francji Ludwik IX Święty, zmarł w Tunisie. Aby przetransportować szczątki do Paryża, króla pocięto na kawałki i gotowano w wodzie z winem tak długo, aż ciało oddzieliło się od kości. Królewski rosół wylano, nierozgotowaną do końca skórę i serce przewieziono do opactwa Monreale na Sycylii, zaś kości do Saint-Denis we Francji, gdzie je pochowano. – Na krótko, bo jako cenne relikwie wkrótce zostały rozkradzione.
Angielski władca Henryk V zakończył krótki żywot upalnego lata wojując we Francji, w zamku Vincennes. Ze względu na panującą wysoka temperaturę ciało pozbawiono wnętrzności i poćwiartowano, a następnie wrzucono do największego kotła, jaki był w zamkowej kuchni.
Wywar pogrzebano z czcią na cmentarzu, a kości przełożone aromatycznymi substancjami zawieziono do Anglii.
Niesamowite były również losy ciała największego poety i bawidamka epoki - lorda Byrona.
Gdy zmarł w Grecji nie tyle na malarie, co na skutek zespołowego wysiłku lekarzy, którzy leczyli go nieustannym puszczaniem krwi i środkami przeczyszczającymi. Ciało, wraz z wciąż ssącymi je pijawkami wrzucono do kadzi z alkoholem i tak przewieziono do Anglii.
Kapitan brygu „Florida” nie przegapił okazji i zbił niezły majątek sprzedając chętnym po gwinei za kwartę za poncz, w którym moczył się poetą.
Również rodzina spieniężyła sławę Byrona. Ciało wystawiono w Londynie na widok publiczny, a każdy kto nabył bilet, mógł je sobie pooglądać. Tłumy waliły takie, że ruch musiało regulować wojsko.
Pisząc to, kojarzy mi się wspomnienie z jednego muzeum, a dotyczy dzieła Camille Claudel; „Gawedziarki” – dwóch miniaturek w metalu i alabastrze, przedstawiające nagie kobiety, siedzące w różnych pozach wokół stołu skoncentrowane na rozmowie.
Camille była rzeźbiarka, urodziła się w „meskim” świecie, co najmniej o sto lat za wcześnie. Nieszczęśliwie i tragicznie kochała się w Rodinie - jej mistrzu i kacie. Właśnie w tych miniaturach pokazane jest, że w rozmowach nie tak ważny jest temat, jak kontakt między zebranymi. Rozmową (pisanie w moim przypadku) staje się jakby magicznym obrządkiem, być może pomagającym żyć.
Paryż naznaczony jest polskością.
W muzeum Antoine Bourdelle jest wykonany przez niego pomnik Mickiewicza.
Polska Biblioteka na wyspie św. Ludwika – niedaleko Notre Dame, założona na początku XIX stulecia. Której pierwszym prezesem był Czartoryski, zaś wice – Mickiewicz.
Są tam bezcenne eksponaty archiwalne, jak np. oryginalny tom pierwszego wydania „De Revolutionibus Orbium Celestium” Kopernika z roku 1543.
Książkę ta pośpiesznie wówczas dowieziono konno z Norymbergi by się dostała na czas do rąk umierającego astronoma.
Są tam rysunki wykonane przez Mickiewicza i Norwida. Na jednej ze ścian wisi ogromna mapa Polski, ostatnia przed rozbiorami, wykonana dla króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Nie sposób wyliczyć wszystkiego co się tam znajduje.
Są miasta o których szybko się zapomina – Paryża, nie można zapomnieć
Ps. Takiego „Befsztyku” po tatarsku, jaki właśnie tam jadałem, nie trafiłem już nigdzie. Zanim pierwszy raz pojechałem z koniną do odbiorcy na Paryskie Hale, koledzy już poinformowali mnie, że dla samego właśnie „tatara”, jakiego będę mógł zjeść tam warto jechać.
Rzeczywiście, zawsze w lodówce u odbiorcy w biurze, było kilka kilo „nadartej” (nie mielonej!) końskiej polędwicy. Jajka, cebula, sól, pieprz i inne przyprawy – włączając „Curwazje”!

Pierwszy raz mnie poczęstowano – oznajmiając, że następne razy obowiązuje pełną samoobsługa...
Tysiące słów nie zastąpi obrazu:
J'aime Paris
Ps. Paryż, Pantin (parking Botransa), środek lipca, upał saharyjski.
Jest piątek. Załadunek w poniedziałek. Nie wiem gdzie?
Czasy; wczesny Gierek.
Boli mnie kur... ka ząb!
- Doraźnie leczyli koledzy. Najpierw umartwiali "Żołądkową Gorzką", bolał intensywniej!
Idę szukać pomocy.
W Kabarecie Starszych Panów Wiesław Golas śpiewał:
“A gdy spływa zmrok wieczorny, typem staje się upiornym.
Twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie"...
Idąc, zobaczyłem nieco podniszczona tabliczkę z napisem:
"Lekarz dentysta przyjmuje w godzinach od. do".
Spojrzałem na zegarek. Świetnie. Mam antidotum na mój ból.
Idę po schodach na pierwsze piętro dostojnej kamienicy. Drzwi ozdobione mosiężną tabliczką.
Dzwonię dzwonkiem, który trzeba pociągać.
Długa cisza... po czym, słychać jakieś szuranie. Ktoś zbliża się z odległych pokoi.
- Kto tam?
- Ja do doktora.
Zdumiewająco długa pauza...
- Chwileczkę.
Szczęk zamków. Drzwi otwiera staruszka. Korytarz ciemny, mieszczański, wysoki chyba na cztery metry, liczne drzwi do różnych pokoi.
- Proszę siadać, doktor zaraz pana przyjmie...
Siadam, czekam, rozglądam się. Ponuro. Macam językiem dziurę po plombie którą zjadłem. Słyszę jakieś szmery z oddali mieszkania, jakby przesuwanie mebli, atmosfera robi się coraz dziwniejsza.
- Nagle, otwierają się drzwi i ukazuje się ta sama staruszka tylko w białym kitlu, promienna i jakby odmłodzona.
- Proszę.
Wchodzę do gabinetu. Widzę stary zniszczony fotel, jakiś stolik i archaiczną bormaszyną z pedałem, który obraca kołem. Obok otomana, lampa, jakieś robótki zasłonięte białym parawanem.
Widać na oko, że ostatni pacjent był tu... chyba przed drugą wojną światową.
Przez chwilę miałem nadzieję, że to może asystentka, a lekarz zjawi się za chwilę, ale nie. Staruszka zaprasza na fotel i już w jednej ręce trzyma lusterko, a drugiej tak zwany szperacz, zakończony szpikulcem.
- Słucham pana?
Mam ochotę spier... - uciekać pod byle pretekstem ale widząc starsza panią w wykrochmalonym, czystym fartuchu, z krucha wiarą w swoją wiedzę i praktykę... - nie, nie mogę jej tego zrobić. Siadam na fotelu i pokazuje dziurę w zębie.
Zmienia okulary na mocniejsze i zaczyna "penetrować".
Pomrukuję z bólu.
- Ach, widzę. Podnosi okulary na czoło. Mam plomby za trzydzieści, czterdzieści i za czterdzieści pięć franków. Którą pan sobie życzy?
Wybieram najdroższą i przeklinam w duchu moment w którym wszedłem do tego mieszkania.
Zaczyna się czyszczenie "cariesu". Staruszka dyszy z wysiłku przy nadeptywaniu na pedał bormaszyny. Ból rozwiercą mi to co mam w czerepie. Trzymam się kurczowo oparć fotela...
- Spierdalać? - Nie! - nie mogę jej zawieść.
Nieużywana od lat bormaszyna warczy, na twarzy staruszki pojawiają się krople potu...
Plombę zjadłem pod załadunkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz