Rozdział 2
Jako że Alzhaimer z Parkinsonem jeszcze o mnie nie wiedzą, próbuję spisać ze swojej pamięci to co przyszło mi przeżyć.
Moja święta prawda:
Jak każdy, składam się z gówna i złota.
Czego jest więcej osądzisz sam/a.
Wielkie czasy wymagają wielkich ludzi.
Istnieją bohaterowie nieznani, skromni, bez sławy i historii.
Analiza ich charakteru zaćmiłaby jednak sławę nawet Aleksandra Macedońskiego.
Nie kiedy, na ulicy Wentworth St. W. w Oshawa, prowadzącej do Shoppers Drug Mart,
możecie spotkać naznaczonego życiem człowieka,
który sam nawet nie wie jakie znaczenie ma w historii czasu.
Idzie sobie skromnie... swoją drogą... by kupić tubkę albo i dwie Voltarenu na bolące kolana.
Nikomu się nie naprzykrza, nie wadzi i jemu też nikt tego nie robi.
Gdybyście go zapytali, jak się nazywa, odpowiedziałby wam skromniutko i prosto:
Jestem kim jestem.
Glut, czyli ja
Dom mojego dzieciństwa
Będąc w 2008. w Polsce odwiedziłem Drewnicę, miejsce w którym zaczęło się moje być.
Nic już nie było takie jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Gospodarstwo stało się ruiną porosłą krzakami i krzywym świerkiem. W tym domu wzrosłem, wychowałem, wielu rzeczy się nauczyłem.
W tym domu byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy.
W tym domu babcia z dziadkiem nauczyli mnie polskich wierszy i piosenek.
W tym domu spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości, bełkotałem o Jej szczęściu i burzach.
Pojąłem tam także i to - na całe życie, że kasztan i wierzba są mi bliższe niż palma i cyprys, a Mickiewicz i Chopin drożsi niż Szekspir i Gershwin. Drożsi dla powodów, których żadna racja nie potrafię uzasadnić.
Jestem Polakiem, bo przejąłem od Polaków pewna ilość ich wad i zalet narodowych. I uważam to za bardzo dodatnią cechę mojej polskości.
- Ale, przede wszystkim Polak dlatego, że tak mi się podoba.
W 1943 roku, Niemcy wywieźli całą rodzinę spod Torunia, gdzie była ich ojcowizna do Elbląga. Ciotki z mamą i dziadkiem i wieloma jeńcami angielskimi pracowali w elbląskim browarze.
Dziadek rozwoził parą koni piwo po knajpach i sztubach, a babcia prowadziła ochronkę (tak nazywała) w której i ja się znalazłem. Ojca wcielili do Wermachtu, przyjechał na urlop raz, gdy miałem półtora roku. Odnowiłem znajomość z ojcem w 82. w Lincoln UK. Tam zmarł w 1994.
Gdy "Krasna" zbliżała się do Elbląga, dziadek ukrył konie w browarze. Po ich przejściu, zaprzągł ocalałe perszerony do piwnej lory, załadowali to co ocalało na lorę i dziadek powiózł rodzinę do Drewnicy, a to dlatego, że był tam już wcześniej z kumplem Niemcem u kumpla rodziny. Bo na swoje nie było po co wracać, zostało spalone. Tak to spędziłem dzieciństwo w Drewnicy.
Wielki cmentarz, to określenie, zdaniem historyka najtrafniej określa sytuację na Żuławach w 1945r. Żuławy historia nieznana. Zalane wodą pola, łąki i strach przed szabrownikami.
Życie na Żuławach tuż po wojnie nie należało do lekkich. Nie każdy kto wówczas tu przyjechał, ten trudny czas wytrzymał. Przetrwali najtwardsi.
1954r. Czwarta klasa porządnej podstawówki w Drewnicy
(trzeci rząd trzeci od lewej)
Nie raz przystawałem przed dziadkowym, poniemieckim, stojącym zegarem, dostrzegając w nim coś mi bliskiego, opiekuńczego, stojącego na straży domu i jego mieszkańców. Bo zegar nigdy nie milczał i zawsze dobiegały z jego wnętrza jakieś odgłosy. Spokojnie odmierzał sekundy, minuty, godziny - tykał, chrobotał trybami tajemniczych kół, sapał, czasami jęczał gdy wybijał godziny i wzdychał, jakby jego wnętrzności z trudem trawiły mijający czas. Gdy zapadała ciemność, jego flegmatyczne ruchy stawały się dla mnie ukojeniem. Dopóki ten staruszek stał na straży, nic złego nie mogło się zdarzyć.
Stary zegar: https://ebd.cda.pl/620x395/12080838d0?autostart=1



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz