Byłem, widziałem. To, co zapamiętałem jest w tych workach.

Z dna oka 13

 Rozdział 13

Fragmenty z tras

Słubice.
Szczęśliwy powrót

Jesienią 1980 roku potężne trzęsienie ziemi nawiedziło okolice Neapolu. Zginęły tysiące ludzi, a całe miasteczka rozsypały się w pył. ONZ zleciło PMPS PEKAES przewóz segmentów „fińskich” domków z Falun w Szwecji dla ofiar katastrofy. Ponad trzy tysiące kilometrów w jedną stronę. Kółko zajmowało tydzień – jeździło się w parze: jeden spał, drugi prowadził.

Noc. Od Kufsteinu ciągnę na Brenner. Kolega śpi na górnym łóżku, zasłonięty kotarą. Cisza, monotonia, droga. Nagle czuję, że „nadmiar kawy chce wyjść”. Zjeżdżam na leśny parking. Zatrzymuję auto tuż przy prawej krawędzi asfaltu, silnik zostawiam na chodzie. Wyskakuję, biegnę między krzaki – szybka akcja, dwa przysiady, parę wymachów ramion i wracam do kabiny. Wskakuję za kierownicę i w długą.

Brenner-Pass, granica. Odprawiam karnet u Austriaka, przejeżdżam na włoską stronę, parkuję. Idę do odprawy, a tu nagle widzę: mój koleżka, idzie w piżamie i laczkach przez granicę w moją stronę.

Jak do tego doszło? Zostawiam to Twej wyobraźni.

Oglądałem film o Rosji, a w nim pojawiła się „Minskoje szosse”. Przypomniała mi się któraś z moich powrotnych tras - i piechur, który parł przed siebie, jakby go nic nie mogło zatrzymać.

Byłem na Sokolnikach. Zawiozłem na Wystawę Rolniczą ZSRR jakieś klamoty - tym razem z Francji. Siedziałem w kabinie z otwartą furtką i patrzyłem, jak operator sztaplarki - stworzonej chyba przez konstruktora Sputników z GAZ-a 151 - rozładowuje towar. Kiwnąłem do niego paczką Marlboro. Zatrzymał ustrojstwo i podszedł. Wyszedłem z kabiny, poczęstowałem go fajką.

Zaciągnął się, pomyślał chwilę i rzucił: – Wkusne.

Po chwili pyta: - Ad kuda gruz? - Iz Paryża. –-A gdie etot Pariz? - Tri tysiaczi kilometrov ot Moskwy. – Jej Bohu, kakaja glush - mruknął.

Kroniki filmowe z tamtych lat dokładnie pokazują ten klimat.

Wracałem jak zwykle - z telewizorami. Jadę Minskoje szosse na zachód. W oddali widzę mężczyznę maszerującego poboczem, kciuk uniesiony. Zawsze się zatrzymywałem. Raz że pogadać, dwa że ciekawość - człowiek poznawał kraj z ust zwykłych Rosjan, ich smutki i radości.

Była późna jesień. Pasażer zziębnięty. Po kilku kilometrach rozgrzał się. Zaciągnął gila z głębi trzewi - takim charknięciem, że aż mnie zmroziło. Myślę: wypluje pod nogi? Za okno? A może połknie? Wypluł za okno. Odetchnąłem.

Poznałem jego imię - Iwan Iwanycz. Rosyjski Jan Kowalski, a w żargonie łagrów - przezwisko na inteligenta. Profesor, literat, inżynier, nauczyciel - każdy, kto myślał za dużo, mógł zostać takim „manekinem”. Stalinowskie czystki wybiły większość rosyjskiej inteligencji. Jedni zostali rozstrzelani, inni trafili do łagrów. Tak narodził się homo sovieticus - osobnik pokorny, odrętwiały, pozbawiony inicjatywy, z ogromnym talentem do „brania tego, co źle leży”.

Trzy lata temu w Polsce też zaczęto przebąkiwać o selekcji. Bez łagrów - jeszcze. Ale kto wie, czego politycy potrafią dokonać.

Iwan opowiadał, że wraca z budowy Brackiej elektrowni, gdzie trafił za obrazę kobyły... Narowistą klacz nazwał „lenińską bladzią”, kiedy złamała mu dyszel. Prokurator dał mu pięć lat „skierowania”. Wracał do Pińska - półtora miesiąca w drodze. Gdybym go wysadził w Iwacewiczach, byłby mi wdzięczny jak za cud.

- Głodny? - pytam. Nie czekam na odpowiedź. Podnoszę łóżko. - Bierz, co chcesz.
Popatrzył jak pies, który czeka na komendę po smakołyku. Wskazałem chleb, kiełbasę, wodę.
Jadł łapczywie. Gęba mu poczerwieniała, jakby wracało w niego życie.

- Babciu - pyta wnuczek - czy to prawda, że podczas blokady Leningradu nie było chleba? 
- Prawda, wnusiu. - To masłem smarowaliście kiełbasę?
Ani jemu, ani mnie nawet powieka nie drgnęła. 
- Durnaja szutka. Milion ludzi zginęło - mruknął i po chwili zasnął.

Czas mija, ludzie się zmieniają, światy się zamieniają miejscami. Z gnidy wyrasta menda; nawet Bóg nie zrobi człowieka z tego, kto nie chce. Mówią, że czas zmienia ludzi - to nieprawda. To ludzie zmieniają się z czasem.

Ballada o Juriju Gagarinie

Żył na Syberii Jurij Gagarin w chatce z brzozy karelskiej. Hodował żonę i córek parę, co oczy miały niebieskie. Czasem żonie swojej się zwierzał: - Nuda, powiadał, niezmierna. Potem przed chatkę wynosił leżak i czytał książki Żul Verna.

Raz wyniósł leżak aż na pagórek, by odpocząć po pracy. Tam go dobiegły wołania córek: - Tato, ach tato! Kozacy! Patrzy - faktycznie, z tętentem kopyt kibitka przed domem staje. A z niej wysiada w burce rozpiętej olbrzymi Kozak z nahajem.

Jurij jak stał - jaszczyk spakował, pożegnał żonę i chatę. Potem w kibitce się zadekował i ruszył dziarsko z sołdatem. Długo jechali przez pola i lasy, Kozak z nahajem, Jurij z jaszczykiem. Kraj Rad łopotał transparentami, a lud ich witał okrzykiem.

W ziemiance ciemnej, gdzieś za Uralem, do pracy zagnany z mety, Siedem instrukcji przeczytał z marszu, wypełnił cztery ankiety. Waciak kosmiczny wdziano na niego, co złote miał epolety. Jurij dopił butelkę bimbru i wsiadł do wnętrza rakiety.

W rękę mu dali nagan nabity, torbę z lornetką i mapą. W kabinie wisiał portret Nikity nad pozłacaną kanapą. Marszałek jakiś nacisnął pedał - ogień buchnął spod rury. Jurij zdążył trzy razy się przeżegnać i poszybował do góry.

Nad Ameryką jęki okropne wstrząsnęły jego uszami. - To kapitalizm ludzi katuje, ciskając w niego dolary. Nad Australią widział z orbity akademika Maklucho-Maklaja, Jak ten kangury wciąż obrączkował - taka to była zabawa.

A nad Afryką fetor straszliwy w nos syberyjski uderzył. - To kolonializm tak tam gnije - i dobrze temu, cholerze! Nad Antarktyda widział z orbity, pośrodku lodów krainy, Jak komsomolcy w ciepłych walonkach, bezczeszczą z nudów pingwiny.

Gdzieś nad Chinami wychodka użył, zaraportował: - Stolec był zdrowy. Więc gdy się zbliżał koniec podróży, przeszedł na lot docelowy. W kukurydzy statek zlądował, w miejscu obranym od dawna. Jurij wyskoczył, zasalutował: - Gdzie tu komanda gławna?

Na powitanie przybył Nikita, salutowali Kozacy. - Hurra! - krzyczała ludność spędzona z obozów pracy. Pop z brodą krzyknął: - Chwała ci, o Gagarinie! Socjalizm zginie, komunizm zginie - a twoja chwała nie minie!

I tylko szkoda, że w noc kwietniową, ciągnąc za sobą smród spalin, Nie cały Sojuz w kosmos poleciał - a tylko jeden Gagarin...


Brak komentarzy:

Z dna oka 1 Prolog

Z dna oka 19