Z dna oka

Byłem, widziałem. To co zapamiętałem jest w tych workach.

piątek

Emigracja. Trudny wybór

 Trudny, bardzo trudny wybór być mężczyzną...
- Czy mężczyznę udawać?

Pracuje tyle już lat w mozole dla systemu, efekty prawie żadne. Wykorkował Lońka, papieżem został Polak. Dzieciaki dorastają. Jaka czeka je przyszłość, perspektywy? Żądne. "Marneszanse" (jak mawiał De Gulle) mają na lepsze życie. Trzeba to zmienić - na gwałt! Jestem im ojcem przecież!

Wracam z Kuweitu, przed Belgradem dowiaduję się z „Jedynki” (polskie radio), że Gierka zastąpił Kania. Będzie lepiej zapewnia spikier...
Od ponad dwudziestu lat słucham tej zdartej płyty z tą samą melodią. Bolą zęby od tego. Jedno co mam jak narazie, to życie światowca jakie udało mi się zdobyć z wąskim, gronem kolegów. Nagrody Goncourtów napewno nie zdobęde. Większość sąsiadów utopiłaby mnie w łyżce wody. Nie liczę też na to by leżeć na Powązkach.

Słuchanie "Jedynki" logicznie i przetwarzanie tego bełkotu - po przetworzeniu na język prosty, zrozumiały - nasuwa wnioski, interpretacje gadającej głowy, a krytyczne przetworzenie... sumuje się w pastisz rodem z za wschodniej granicy.

Cieszyłem się nie najlepsza sława dyletanta i snoba pośród okolicznej gawiedzi, ale wciąż ufałem, że moje imitację nikomu krzywdy nie czyniły. Moich małpiarskich zachowań, gestów i tonów byłem świadom. Wiedziałem, że powinienem przezwyciężyć owe skłonność. Ale nie byłem Proustem i z własnej słabości nie czyniłem siły, przynajmniej tak wówczas myślałem. A ci co nie czytali Prousta, a do niego - takie odnosiłem wrażenie - mnie porównywali - chyba, że mieli na myśli wkład, ale nie zawartość! Bo Proust to nudziarz straszliwy, a ja wręcz odwrotność!

Człowiek dziczeje stykając się z ludźmi i albo musi wybudować sobie erem, albo spłaszczyć do wymiarów otoczenia. Odrzuca mnie przeraźliwa, ludzka głupota tej armii, tej rzeszy nieuków, półgłówków którzy formują "intelektualna elitę polskiego narodu". Korzystając z tego, że jeszcze większe hordy przygłupów stanowi dla nich korzystne tło. Znaleść człowieka z którym można porozmawiać - nie wysłuchując banałów, idiotyzmów, cwaniackich łgarstw, fałszywych zapewnień, tanich sprośności lub specjalistycznych bełkotów "fachowca", dla którego branżowe wykształcenie (plus umiejętność trzymania widelca) jest całą jego kulturą. Jeśli ci się zdażyło spotkać kogoś bez płaskostopia mózgowego, to znalazłeś SKARB!

Alergia na głupotę, konformizm i oportunizm - obok niezgody na podłość i okrucieństwo świata, prowadzi ku samotności. Patrząc zaś z innej strony na kruchy zlepek ożywionej gliny, pamięć podsuwa jedynie takie teksty:

"Ty, co nie jesteś panem i jednej godziny,
Kto cię raz dobrze poznał, ze wstrętem omija,
Boś podły jak robak, zdradliwy jak żmija.
Twoja miłość jest chucią, twoja przyjaźń zdradą,
Twój uśmiech jest szyderstwem, a za twoja radą
Kto by się kiedyś odważył śmiało stawiać kroki,
Uznał, lecz już po czasie, to za błąd głęboki
Zaufać w twoje słowo: boś z rzędu ostatni,
Pychą tylko przewyższasz zwierząt orszak bratni".

Minęło trochę czasu. Czasu straconego. 12 grudnia roku pamiętnego, wstąpiłem po drodze do domu. Auto z ładunkiem do Szwecji stoi pod domem. Jest niedzielny ranek. Budzi syn - mówi, że jakaś wojna w Polsce jest – w radio gadają. Tv nie działa. Rzeczywiście, tranzystor buczy komunikatem WRONy, że jakiś stan wojenny nastąpił. Podają także, że wszystkie granicę zamknięte. Śniegu przez noc napadało po pachy. Gdzie się udać z problemem? Wsiadłem w małe i pojechałem na melicję. Dyżurny mówi, że nie jest w stanie mi powiedzieć co mam dalej robić z ładunkiem. Telefony nie działają.

Po obiedzie jadę do Świnoujścia, po drodze kolumny wojska, samochody, czołgi (kilka w rowie). Szweje głodni, przemarznięci proszą o papierosa. Rozpiździaj i chaos.

Polska - miejsce na mapie, które niezmiernie mnie męczy, ale... które mimo wszystko lubię. Kocham nawet. Tu przez lata zdarzyło się masę rzeczy, które czyniły mnie szczęśliwym lub smutnym, tutaj są moi przyjaciele, tu jest mój krąg kulturowy - tylko, naprawdę nie o to chodzi. Chodzi o to, że Polska stała się krajem w którym przestrzeń do dokonywania wyborów życiowych została zawężona tak bardzo, że właściwie zdołały się w niej zmieścić tylko dwie możliwości w których nie ma nic interesującego.

Możliwość pierwsza: uczymy się pilnie, jesteśmy kreatywni, mobilni, dyspozycyjni, kochamy naszą firmę, robimy karierę. Stop. Niekoniecznie robimy karierę ba, nawet nie musimy mieć takich ambicji, jednak musimy się zachowywać tak, jakbyśmy chcieli ją robić - nawet, jeśli pracujemy w charakterze nocnego stróża. Zawał przed czterdziestka.

Możliwość druga: nie uczymy się pilnie, kończymy zawodówkę albo i nie, czujemy się pogardzani, jesteśmy stadem rozkapryszonych, tępych leni i warchołów którzy powinni się wziąć do roboty, wykazać inicjatywę - tyle, że roboty przeważnie nie ma, więc nie staramy się być kreatywni, mobilni etc. Mówiąc kolokwialnie, kładziemy na wszystko lagę - pijemy. I tyle. Wątroba wysiada przed czterdziestka.

Dworce są brudne, politycy sprzedajni. W dziedzinie rozwarstwienia dochodów zbliżamy się do niedościgłego południowoamerykańskiego wzoru. System emerytalny mamy wzorowany na Etiopii - ale, trzymaj fason. Bądź kreatywny!

Autorytety naukowe nie mają nic do powiedzenia. Media kreują wirtualną rzeczywistość. Postępująca oligarchizacja zbliża nas do niedościgłego azjatyckiego wzoru. Warszawa to nie całą Polska - ale, trzymamy fason. Bądź dyspozycyjny! W tv. pani dyrektor chwali się, że aby zostać portierem w jej firmie, należy znać dwa języki obce i mieć wyższe wykształcenie. Jakiś inny pan wciąż wierzy w niewidzialną rękę rynku. Wszystkim nam będzie lepiej. Rolnicy dostaną mnóstwo pieniędzy, bo nie wszystko zdołają rozkraść partyjni nominaci więc, trzymaj fason, bądź mobilny!

Z radia Rosiewicz wyjaśnia dlaczego tu siedzę, a Tercet Egzotyczny utwierdza:
„Tu jest twój dom”.
Dziękuję, wysiadam! Zjeździłem kawał świata, widziałem jak żyją ludzie. Dlatego chce, by moje dzieciaki żyły inaczej. Tym bardziej, że wiem jak żyć powinny i było im lżej jak nie było mnie.

Czytam, że w Hiszpanii „bezrobotni młodzi ludzie spędzają dnie na plaży, pałac trawkę i marząc o Paryżu, a ich główne perspektywy na przyszłość to kariera budowlańca lub barmanki”. Zaiste, cóż za przerażająca wizja. Tylko, że pracując na Zachodzie jako barman, budowlaniec, pomocnik fryzjera, mogę się spokojnie utrzymać i nikt nie będzie wymagał tytułu magistra, znajomości dwóch języków obcych, notorycznej pracy za darmo w nadgodzinach i kłaniania się szefowi w pas za to, że w ogóle raczył mnie zatrudnić. Po prostu system zostawia niszę dla tych wszystkich wariatów i nieudaczników, którzy nie chcą lub nie mogą robić kariery, nie stosuje bezwzględnie zasady; daj się kupić albo zostaniesz zgnojony.

Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie chodzi mi o to, że syf, że brudny dworzec, że złodzieje, wyzysk, że granda. - Nie! Po prostu męczy mnie, denerwuje, a coraz częściej wkurwiają teksty refrenu przeboju śpiewanego ciągle przez polskie ELITY (z braku lepszego słowa), że jest w miarę normalnie, że w sumie wszystko jest w porządku, że jeśli nie wystarczy być kreatywnym, wykształconym i mobilnym, to należy być jeszcze bardziej kreatywnym i... że wszystko byłoby jak należy, a system funkcjonował będzie jak szwajcarski zegarek, gdyby tylko to cholerne sfołeczeństwo zechciało być wreszcie obywatelskie.

Naród już tego ględzenia nie może słuchać, więc Marcin z Izą są w Londynie, Monika z Wojtkiem gdzieś koło Filadelfii, Ewa w Madrycie, Agnieszka pracuje w podparyskim Disneylandzie i wkrótce dołączy do niej Krzyś…

Pożegnanie z bronią. Był kwiecień. Decyzja podjęta – spadam. Zdecydowane!
Emigruje sam, nie chce żony z dzieciakami skazywać na stres.
Cel emigracji - Kanada.

Tysiące było takich jak ja. Wiem co mowię. Widziałem. Emigracja nie jest czymś, co nadaje się dla każdego - ale, dzięki sprzyjającym okolicznościom - bywa, że się udaje, czego przykładem jestem.

Tylu ich znałem - emigrantów, żyjących każdą nogą w innym świecie. Takich, co jeździli do Ojczyzny na wakacje. Byli to tacy, którzy tęsknili strasznie za Polską i chcieli wracać, ale jak tylko pojechali na miesiąc wakacji (znam to z autopsji), to tęsknili strasznie by wracać z powrotem do DOMU.

Mój dom w GTA jest moim domem. Czego chcieć więcej? Spędzone tu lata uważam za najlepsze jakie mi się przydarzyły, a jeśli miałabym umrzeć jutro, uważałabym nadal, że wyjazd z Polski był najlepsza rzeczą jaka mi się w życiu przydarzyła.

Co do tęsknoty... Oswajanie nowych terytoriów trwa czasem dłużej, czasem krócej. Dość szybko oswoiłem się z miejscem które lubię, bez tego, zawsze trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

Znam i takich, którzy nie wracają bo ich wiza dawno straciła ważność, wiec wyjazd oznacza opuszczenie tego kraju na zawsze. Już coraz mniej jest takich, ale siedzą tu nadal niezdecydowani - obiecując sobie, że jeszcze tylko kilka miesięcy, jeszcze kilka dolarów na koncie i już koniec tej męki. Wreszcie wyjada, na zawsze. Jedni, drudzy i trzeci - jakkolwiek ich sytuacje dzielą lata świetlne - kiedy myślą dom - myślą o innym miejscu, innym kraju. Choćby siedzieli tu niewiarygodnie długo...

Wracają, czasem na stare lata dopiero. Wyjeżdżają ci co emigracje traktują jako stacje przesiadkowa - epizod, szanse na ekonomiczne odkucie się, nauczenie czegoś, zobaczenie innego świata. Ale i ci, pełni energii i ciekawości przechodzą załamanie kiedy okazuje się, że bez względu na bagaż umiejętności i doświadczeń w nowym kraju, trzeba zacząć wszystko od zera. Wracały zdolne, wykształcone dziewczyny zmęczone pracą sprzątaczki czy kelnerki, która okazała się być jedynym dostępnym sposobem zarabiania na życie - i ci, co po wielu latach, nieraz wypełnionych sukcesami zawodowymi i osobistymi nie potrafią odnaleźć się w kraju, który na zawsze pozostanie obcym. Czasami, potrzeba masy czasu by zrozumieć, że nawet długie lata przeżyte tu, nie gwarantują wpasowania się w długi ciąg ludzkich pokoleń które ten kraj tworzą. Że nie wystarczy umieć odpowiedzieć bezbłędnie na wszystkie pytania w teście na obywatelstwo by przynależeć, być częścią, być u siebie. Są tu w miejscu które wybrali z takich czy innych powodów, ale bez względu na to skąd pochodzą i co tu przeżyli - tęsknią. Tęsknią za zbieraniem grzybów w lubuskich lasach. Za domowym drim-sum i pora deszczowa na Tajwanie. Za gremialnym szaleństwem małomiasteczkowych Oktoberfest. Za dziadkiem w Pendżabie którego pewnie już nie zdążą zobaczyć. Za pewnym magicznym miejscem w parku miejskim w Shanghaju, o którym nikt nie wie...

Paradoksalnie, to zwykle małe rzeczy budzą najwięcej tęsknot. Ci co mówią że chcą wracać nie używają wielkich słów. Mówią "mama", nie "Ojczyzna". Mówią "przyjaciele" nie "Patriotyzm" (tu, nikt od nikogo patriotyzmu nie wymaga). Mówią "domowy krupnik" nie "tradycja". Tych wielkich rzeczy, które są sumą małych jakoś w nich nie widać - dopóki, nie wyjada naprawdę, nie stopią się ze źródłem swoich tęsknot, nie powrócą do tego, co - choć może nie wiedzieli o tym - pozwala im czuć się częścią czegoś większego, stabilnego, dającego poczucie siły.

Znam tez innych, takich co zostali tu i najpewniej zostaną już na zawsze, którzy żyją ponad tęsknotą zadowoleni z losu przesadzonego drzewa. Najczęściej, zostają ci których trzymają tu mieszane małżeństwa - i dzieci tu urodzone. Albo sukces w interesach, czy fakt nabycia swojego, pierwszego domu, takiego ich, prawdziwego. Ci prędzej czy później zaczynają czuć się u siebie, nawet wtedy, gdy po latach tu spędzonych nie umieją zanucić urodzonemu na tej ich nowej ziemi dziecku kołysanki po angielsku. Nie rozumieją wszystkich angielskich dowcipów. Po części dlatego zapewne, że nowa, kochana rodzina daje równie mocne poczucie przynależności jak tamta, zostawiona gdzieś tam. Pewnie jest w tym także coś z ciążenia rzeczy, które już zgromadzone, wytwarzają własne pole grawitacji co trzyma mocniej, niż stare tęsknoty.

Są jednak i tacy, Którzy nie maja tu nic, nie dorobili się niczego godnego. Nie zasiadają w zarządzie żadnej korporacji, a mimo to zostali i zostaną i nawet tęsknią mniej niż inni lub zgoła nie tęsknią wcale. Czasami dlatego, że świadomość mizerii ekonomicznej kraju z którego przyjechali, jest wystarczająco mocna by nie mieć najmniejszej ochoty porzucać kraju masła orzechowego i taniej benzyny.

Czasami dlatego, że zbyt boją sią zaczynać wszystkiego od nowa, po raz kolejny, tym razem w kraju co powinien być bliski, a stal się obcy, bo nic nie stoi w miejscu, ludzie i miejsca się zmieniają. Powstałe od czasu ich wyjazdu i zapętlone przez lata nici międzyludzkich zależności tworzą już sieć w której nikt, kto nie uczestniczył w jej budowie, nie zdoła się załapać. Czasami powrót równa się przyznaniu do porażki, a ambitna dusza woli raczej dać się upokarzać obcym w obcym kraju, niż znosić ironie i docinki ziomali.
- Czasami... - och, bywa tyle powodów zupełnie różnych, czasem mądrych czasem nie. Jednak fakt pozostaje. Dlaczego?

Emigracja nie jest dla każdego, gdyby było inaczej zapewne nikt z tych co urodzili się w biednych lub miotanych niepokojami krajach nie zostałby w miejscu skąd pochodzi. Nawet nie to jest najtrudniejsze, że czasem wyjazd równa się długiemu okresowi wyrzeczeń, odkładania na bilet każdych zarobionych pieniędzy, czasem ryzykowaniu zdrowiem czy życiem by dostać się do upragnionej Coca-Colą płynącej ziemi obiecanej. I nie tym, że bilet czasem bywa w jedna stronę. Najtrudniejszy jest krok który wyrywa ze znanego, ze wspólnoty pokoleń budujących wspólna rzeczywistość - język, obyczaje i prawa, historie i legendy. Wszystkiego, co pozwala czuć się bezpiecznie, mogąc liczyć na czyjąś pomoc w potrzebie, na czuły gest w smutku, słowo pociechy czy rade w zgryzocie.

Ci co zostają, częściej niż inni potrafią żyć ze świadomością nieustannego bycia odmieńcem-Guliwerem w krainie Liliputów, lub odwrotnie. Odmieńcem, jakkolwiek często uznanym za pożytecznego członka społeczności i porządnego w sumie człowieka. Nawet i wtedy, gdy bez chwili zastanowienia odpowie na pytanie; Crunchy or smooth, albo; Yankees or Mets. - Nawet, jeśli z niepoprawnie obcym akcentem wyrecytuje tekst: 

"O Canada ! Our home and native land!
True patriot love in all thy sons command.
With glowing hearts we see thee rise,
The True North strong and free!".

Dowodzą miliony przykładów, że można tu żyć i niekoniecznie trzeba się w tym celu zamykać w etnicznym getcie Chinatown, dzielnicy żydowskiej, ruskiej, Little Poland (Mississauga) czy innych.

Często lapie się na tym ze nie rozumiemy się zbyt dobrze, Kanada i ja. Jest jednak coś, co nas łączy. Kanada wierzy bardziej w prawo ziemi niż w prawo krwi. Ktokolwiek wybrał jej ziemie na miejsce, gdzie narodzi się jego dziecko, automatycznie czyni je kanadyjskim obywatelem, niezależnie z jakiego kraju sam pochodzi w jakim mówi ojczystym języku, do jakich modli się bogów. To pewna emocjonalna właściwość, która dawno już u siebie zaobserwowałem. Cenie sobie bardziej więzy wynikłe z wyboru niż te, co wynikły z niezależnego od mojej woli zbiegu okoliczności. Bardziej wierzę w przywiązanie wynikające z głębokiego szacunku do osób których dotyczy, niż z biologicznego pokrewieństwa. Rodziców kochałem dużo bardziej za to, że byli cudownymi, prawymi i ciekawymi ludźmi, niż za to, że podarowali mi całkiem przyzwoity zestaw chromosomów. Ludzi z którymi się wiążę, szanuję za to jacy są, a nie za to, że są w ogóle. Niby drobiazg, a robi cały hektar różnicy. I dlatego właśnie chcę mieszkać, żyć w moim nowym, a nie Starym Kraju. Nie dlatego wybrałem Kanadę, że daje więcej możliwości. Choć pewnie to ciągle jest prawdą.

Nie wrócę do Polski dlatego także, że wqurwia mnie - wqurwia do bólu obserwowanie życia tam codziennego, małych i podłych kretynów chcących uchodzić za polityków. Bezsilnie patrzeć muszę, jak najznakomitsze umysły mojego pokolenia, jeden po drugim biernie zgłaszają akces do generacji pokolenia milczących konformistów. I nie dlatego ze pączki u Bliklego nie tak już dobre jak kiedyś.

Nie wrócę bo w odróżnieniu od pierwszej, ta druga ojczyzna, to sprawa wyboru i choć kochać można obie, ta wybrana miłość znaczy dla mnie więcej. Jakkolwiek zdarza się - jak to w życiu, czasem ubolewać nad konsekwencjami raz podjętych decyzji, to mój wybór, akt woli! Najpiękniejsza i najstraszniejsza konsekwencja bycia dorosłym człowiekiem.

Mój dom jest tam, gdzie sam się meczę, pocę, by go od fundamentów budować, czasem błogosławiąc, a czasem przeklinając wybór, zawsze powtarzając - a jakże - z ciężkim, obcym akcentem - może zbyt podniosłe w całej tej do gruntu zwyczajnej sytuacji zdanie, od dwóch wieków martwego faceta:

"Give me liberty, or give me death"...

Podzielam zdanie Tuwima, że być Polakiem to ani zaszczyt, ani chluba, ani przywilej. To samo jest z oddychaniem. Nie spotkałem jeszcze człowieka, który byłby dumny z tego ze oddycha.

"Jestem Polakiem, bo się w Polsce urodziłem, wzrosłem, wychowałem, nauczyłem. Bo w Polsce byłem szczęśliwy i nieszczęśliwy.

Polak, bo dla czułego przesądu, którego żadna racja ani logika nie potrafię wytłumaczyć. Polak, bo tak mi w domu rodzinnym po polsku powiedziano, bo mnie tam polską mową od niemowlęctwa karmiono, bo mnie matka nauczyła polskich wierszy i piosenek. Polak, bo po polsku spowiadałem się z niepokojów pierwszej miłości i po polsku bełkotałem o Jej szczęściu i burzach.

Polak dlatego także, ze brzoza i wierzba są mi bliższe niż palma i cyprys, a Mickiewicz i Chopin drożsi niż Szekspir i Gershwin. Drożsi dla powodów, których znowu żadna racja nie potrafię uzasadnić.

Polak, bo przejąłem od Polaków pewna ilość ich wad i zalet narodowych. Polak, bo moja nienawiść dla homofobów i faszystów polskich jest większa, niż homofobów i faszystów innych narodowości.

I uważam to za bardzo poważna cechę mojej polskości.

- Ale, Polak przede wszystkim dlatego, że tak mi się kurwa podoba!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.
Te niepochlebne również.

Dziękuję.