Z dna oka

Byłem, widziałem. To co zapamiętałem jest w tych workach.

niedziela

Najpierw dziurka - później

Paryż, Pantin (parking Botransa), środek lipca, upał saharyjski. 

Jest piątek. Załadunek w poniedziałek. Nie wiem gdzie?

Czasy; wczesny Gierek. 

Boli mnie kurwa ząb! 

- Doraźnie leczyli koledzy. Najpierw "umartwiali" CH3OH, bolał intensywniej!

Idę szukać pomocy.

W Kabarecie Starszych Panów Wiesław Golas śpiewał:

“A gdy spływa zmrok wieczorny, typem staje się upiornym.

Twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie"...

Wlazłem w jakiś zaułek, idąc dalej zobaczyłem nieco podniszczona tabliczkę z napisem:

"Lekarz dentysta przyjmuje w godzinach od. do". Spojrzałem na zegarek. Świetnie. Mam antidotum na mój ból. 

Idę po schodach na pierwsze piętro dostojnej kamienicy. Drzwi ozdobione mosiężną tabliczką. Dzwonię dzwonkiem, który trzeba pociągać. Długa cisza... po czym, słychać jakieś szuranie. Ktoś zbliża się z odległych pokoi.

- Kto tam?

- Ja do doktora.

Zdumiewająco długa pauza...

- Chwileczkę.

Szczęk zamków. Drzwi otwiera staruszka. Korytarz ciemny, mieszczański, wysoki chyba na cztery metry, liczne drzwi do różnych pokoi.

- Proszę siadać, doktor zaraz pana przyjmie...

Siadam, czekam, rozglądam się. Ponuro. Macam językiem dziurę po plombie którą zjadłem. Słyszę jakieś szmery z oddali mieszkania, jakby przesuwanie mebli, atmosfera robi się coraz dziwniejsza. 

- Nagle, otwierają się drzwi i ukazuje się ta sama staruszka tylko w białym kitlu, promienna i jakby odmłodzona.

- Proszę.

Wchodzę do gabinetu. Widzę stary zniszczony fotel, jakiś stolik i archaiczną bormaszyną z pedałem, który obraca kołem. Obok otomana, lampa, jakieś robótki zasłonięte białym parawanem. Widać na oko, że ostatni pacjent był tu... chyba przed drugą wojną światową. Przez chwilę miałem nadzieję, że to może asystentka, a lekarz zjawi się za chwilę, ale nie. Staruszka zaprasza mnie na fotel i już w jednej ręce trzyma lusterko, a drugiej tak zwany szperacz, zakończony szpikulcem.

- Słucham pana?

Mam ochotę spierdalać pod byle pretekstem ale widząc starsza panią w wykrochmalonym, czystym fartuchu, z taka krucha wiarą w swoją wiedzę i praktykę... nie, nie mogę jej zawieść. Siadam na fotelu i pokazuje dziurę w zębie.

Zmienia okulary na mocniejsze i zaczyna "penetrować".

Pomrukuję z bólu.

- Ach, widzę. Podnosi okulary na czoło. Mam plomby za trzydzieści, czterdzieści i za czterdzieści pięć franków. Którą pan sobie życzy?

Wybieram najdroższą i przeklinam w duchu moment w którym wszedłem do tego mieszkania.

Zaczyna się czyszczenie "cariesu". Staruszka dyszy z wysiłku przy nadeptywaniu na pedał bormaszyny. Ból rozwiercą mi to co mam w czerepie. Trzymam się kurczowo oparć fotela...

- Spierdalać? - Nie! - nie mogę jej tego zrobić. 

Nieużywana od lat bormaszyna warczy, na twarzy staruszki pojawiają się krople potu...

Plombę zjadłem pod załadunkiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.
Te niepochlebne również.

Dziękuję.