Zjechałem późnym wieczorem do chałupki. Jak zwykle, prosto do łazienki by spłukać kurz amerykańskich dróg ze swego jestestwa. Po gorącym tuszu poczułem się jak nowo narodzony.
Rzegotka potraktowała mnie kolacyjka przy świecach. Po zaspokojeniu potrzeb ciała czas, na potrzeby intelektualne, by nie odbiegać od średniej.
Wlepiłem się w swój fotel z przyjemnością ... z pilotem w lewej & stakańczykiem w prawej garści.
Joging po kanałach i ... jest cuś co powinno spełnić te rolę.
William Szekspir - "Romeo i Julia"
Rzegotka też siadła na sofie przybierając wyczekującą pozycję do odbioru kultury z filiżanka jakiejś herbaty ziołowej na letki sen. Oznajmiając jednocześnie, że widziała to dzieło Wiliama onegdaj w wersji "Mosfilmu" który jako przewodnik robił w ówczesnej polskiej kulturze.
Zaczęło się romansidło i czarny kryminał w jednym. Zakończenie ponure i bez happy endu mówiąc krótko...
A dokładniej, odebrałem to tak:
Rzecz dzieje się grubo przed I wojna światową (sądząc po ciuchach aktorów) - u makaroniarzy. Romeo Monteki, dziany koleś i dziedzic rodzinnej firmy dostaje fioła na punkcie Julii Kapuleti (nie brzydka) panienki na wydaniu z rodziny o dochodach również powyżej średniej krajowej. Obie familie żrą się serdecznie i podkładają sobie świnie, gdzie tylko mogą. Układ jest niezręczny, bo młodzi faktycznie czują do siebie mięte co okazują myślą, mowa i częstymi uczynkami.
Od westchnień zakochanej parki może zemdlić, ale takie to były czasy.
Nie bacząc na nienawiść między zgredami, Romeo i Julia chajtają się potajemnie. Ślubu udzielił im ludzki klecha ojciec Laurenty, facio, który odegra jeszcze swoją rolę w dalszej części dramatu.
Tymczasem, podczas bójki pod jakąś knajpą w Veronie, ginie kumpel Romea - Merkucjo, dostając parę razy kosą pod pachę i w podbrzusze od kuzyna Julki - Tybalta. Romeo, na wieść o tym, wkur*ia się maksymalnie i honorowo ukatrupią zabójcę. Staje za to przed kolegium do spraw wykroczeń, ale wyrok dostaje łagodny - wygnanie z Werony i musi opuścić niedopieszczona Julkę.
Stary Kapuleti wymyślił zaś sobie, że wyda Julkę za mąż za krewniaka księcia z Verony - Parysa. Dziewczyna dostaje świra, bo jest już przecież zamężna z Romkiem. I tu, do gry, znów wchodzi klecha Laurenty. Daje Julce flaszeczkę mun-szchajnu własnej roboty, aby łyknęła go sobie przed ślubem z Parysem, to padnie bez czucia i będzie wyglądać jak regularny trupek, ale tylko przez 40 godzin.
Julcia czyni to - strzela sobie setę pod rękaw i odwala kitę.
Nieutuloną w żalu familia - wraz z Parysem składa ja do przytulnego, rodzinnego grobowca na cmentarzu miejskim.
Niejasnym zbiegiem okoliczności o śmierci Julki dowiaduje się Romek, do którego nie zdążył dotrzeć goniec od Laurentego z wiadomością, że to wszystko lipa i że może sobie zabrać schłodzoną, ale żywa małżonkę z katafalku.
Chłopak szaleje z rozpaczy, mimo wyroku wygnania wraca do miasta. Wpada na cmentarz i dostaje się do grobowca Kapuletich, gdzie znajduje Julkę bez życia. Rozum mu się miesza, wyciąga "Wino Gromowe" i truje się ze skutkiem śmiertelnym.
Za niedługo budzi się Julka. Spostrzega sztywnego już Romka, więc niewiele myśląc wykonuje zręczne harakiri kozikiem Romka i pada rzetelnym trupem na zwłoki małżonka.
W takich pozycjach znajdują ich zgredy, którzy teraz dopiero godzą się i wchodzą w spółkę "Joint Venture" z ograniczona odpowiedzialnością.
Po tej uczcie duchowej Rzegotka spłakana - ja letko szurnięty (whisky), poszliśmy spać.