Gdy byłem brzdącem i mieszkałem u dziadków, chętnie przystawałem przed dziadkowym stojącym zegarem, dostrzegając w nim coś mi bliskiego, opiekuńczego, stojącego na straży domu i jego mieszkańców. Bo zegar nigdy nie milczał i zawsze dobiegały z jego wnętrza jakieś odgłosy. Spokojnie odmierzał sekundy, minuty i godziny - tykał, chrobotał trybami tajemniczych kół, sapał, czasami jęczał gdy wybijał godziny i wzdychał, jakby jego wnętrzności z trudem trawiły mijający czas...
Gdy zapadała ciemność, jego flegmatyczne ruchy stawały się dla mnie ukojeniem. Dopóki ten staruszek stał na straży, nic złego nie mogło się zdarzyć.
Twitter, nigdy nie milknie - nawet w nocy słychać szmery i przytłumione hałasy, nad które wyrywa się czasami krzyk kogoś osaczonego przez senna marę (niepokojące przypomnienie, że zło nie śpi) podobnie, jak sen nocny w koszarowej sypialni, pełnej dźwięków chrapania, mamrotanych przez sen przekleństw, popierdywania i kaszlu. Jednym słowem - tu, trwa ciągły hałas.
Cisza sprawia przyjemność, jeśli jest wynikiem świadomego wyboru. "Śpiewaj mi, ciszy wybrana" - pisał Hopkins świętując rozkosze religijnego odosobnienia...
- Jednak klasztor może być miejscem dość hałaśliwym: nieustanny trzask zamykanych drzwiami, tupot stóp po drewnianych podłogach ciągnących się w nieskończoność korytarzy, brzęk naczyń kuchennych w porach posiłków czy śpiewanie psalmów przez braci w klasztornej kaplicy.
Jako, że słowo pisane też jest swego rodzaju dźwiękiem, "zatruwanie hałasem", jest ono bardziej niebezpieczne dla zdrowia psychicznego niż większość hałasów. Każdy potrafi wymienić własną litanię znienawidzonych - warkot samochodu z uszkodzonym tłumikiem, jęk mechanicznych tartacznych pił, wrzask kocurów i wron, bzyczenie komarów, ryk motocykli bez tłumików oraz wszelkiego rodzaju "młodzieżowej" muzyki.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem w Aksaraju śpiew muezina, nie wzmocniony jakakolwiek aparatura, długo pozostawałem pod jego urokiem. Gdy później znalazłem się w Zejdanie na pałacu Urzędu Celnego, wsłuchiwałem się ze zdumieniem w dźwięki dobiegające z pobliskiego minaretu. Wezwanie na modlitwę, poprzedzone trzaskiem i zgrzytami, wywrzaskiwane było tym razem z ogłuszająca siła przez megafony.
Bicie dzwonów kościelnych - chrześcijański odpowiednik śpiewu muezina, bywa przykra inwazją, zwłaszcza jeśli się mieszka blisko kościelnej wieży. Ale dzwony słyszane z oddali, grzeją serce. Nigdzie nie czułem tego równie silnie, jak we Włoszech. Do dziś pamiętam wieczorne bicie dzwonów w Como, niosące się wzdłuż brzegów jeziora Como - niezakłamany głos chrześcijaństwa, nasycony wiara, nadzieją i miłością.
Do przyjemnych odgłosów dla mnie należą: porykiwanie bydła wracającego do zagrody o zachodzie słońca. Krzyk mew. Pożegnanie dnia przez kolonie gawronów. Szepty z dziecinnej sypialni w której braciszek opowiada bajkę siostrzyce na dobranoc. Buczenie ostrzegawczych syren statku przedzierającego się przez mgle. Słuchanie tego z dystansu przydaje jeszcze słodyczy.
Dziś, gdy jestem na przyjęciu, często wolę usiąść z boku i zamiast wdawać się w wymianę banalnych mądrości - słucham, jak intensywny gwar głosów dobiegających z oddali przechodzi w łagodny szum zlewających się dźwięków przechodzi w nic nieznaczący szmer. Moim ideałem stało się dotrwanie do końca bez odzywania się - poza zwyczajowym przywitaniem i pożegnaniem, których trudno uniknąć. W ten sposób człowiek więcej się uczy i nie obraza nikogo.
Podziwiam feldmarszałka Moltkego, który potrafił milczeć w siedmiu językach...
Gdy położę się spać, zadaje sobie często pytanie:
Czy powiedziałeś dziś coś, co naprawdę warte było powiedzenia?
Spróbujcie wypróbować tego na sobie, efektu doczekacie się szybko, bo żeby coś się urodziło, trzeba zrezygnować z seksu oralnego - proste?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.
Te niepochlebne również.
Dziękuję.