Nigdy nie spijałem się aż do takiego poziomu. Wówczas, zapewne, alkohol zrobił mi w mózgu dziurę, że nie wiedziałem kim jestem? Od tego czasu nigdy już więcej nie stosuję takich terapii wstrząsowych.
Missisauga, Ontario. Samolot osiadł na ziemi tak łagodnie, że nie dało się wyczuć momentu, kiedy to nastąpiło. Po 13stu godzinach lotu z Aten (z przesiadką w Amsterdamie), jestem w Kanadzie. W Ontario. Na lotnisku Lester B. Pearson International Airport.
Delegacja powitalna nie była imponująca. Jedziemy jakimś highwaymen, nie wiedziałem czy 400, czy może 401, a być może 427?
Highway 101 Toronto
Tu dróg szybkiego ruchu jest tak wiele, że można się pogubić. - Oczywiście wówczas, nie wiedziałem nawet gdzie jestem. Z czasem, udało mi się opanować numerację i położenie w terenie. Kwestia czasu, jak ze wszystkim. Tak sobie jechaliśmy, a głowizna chodziła mi na wszystkie strony. - Po lewej stoi jakiś ekstrawyglądający budynek, po prawej niewiadomego pochodzenia budowla. Z tyłu, z boku i przodu setki aut które w Polsce można było obejrzeć jedynie w zagranicznych katalogach. Z tyłu ciągnie niesamowity truck, właśnie taki, jaki jest obiektem marzeń każdego moto-chłopczyka.
Z długim przodem-kabiną m-2, potężnymi rurami wydechowymi po bokach, długa naczepą z genialnym malowidłem z boku. Brakuje mi oczu, dwoje się i troję, żeby móc ogarnąć całą tą inność i odmienność.
Dojechaliśmy na miejsce, stół zastawiony odświętnie...
To, co teraz napiszę było całym zlepkiem zmian, czasu, otoczenia, jedzenia, picia i prawie wszystkiego w mym dotychczasowym życiu.
Po przeleceniu pod prysznicem - za stół, dalszy ciąg zdarzeń to tylko przebłyski w mej ówczesnej świadomości.
Otworzyłem oczy i stwierdziłem, że leżę na trawie nie daleko chodnika parkowej alejki - na wznak, ze ścierpniętą ręką podłożoną pod głowę, jakbym się opalał. Mój widok musiał być doprawdy komiczny, gdyż wokół mnie zgromadzili się spacerujący ludzie. Dzieciaki śmiejąc się wskazywały na mnie palcami coś komentując w jakimś mi znanym trochę narzeczu. Nie byli wrogo nastawieni. Stali w bezpiecznej odległości, kilka kroków ode mnie, nieco onieśmieleni, jakby nie chcieli mi przeszkadzać. Wyglądali jak grupa, która kibicuje komuś w jakimś karkołomnym przedsięwzięciu, na przykład facetowi chodzącemu po linie, albo człowiekowi wspinającemu się po słupie po trofeum zatknięte na szczycie. Stali tak i patrzyli bełkocząc i pokrzykując.
Ocknąłem się i usiadłem. Chciałem rozejrzeć się wokół, ale zasłaniali mi cały widok. Paru z nich mówiło do mnie coś konkretnego - żywo gestykulując. Usiłowałem zrozumieć o co chodzi. - Nagle, stwierdziłem, że nie jestem w stanie zrozumieć jedynie pojedyncze słowa. Dotarło do mnie, że mówią w nieznanym mi języku. Ogarnęło mnie przerażenie. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem uciekać na oślep. Podnieśli wrzask, ale zdążyłem się przez nich przebić. Przebiegłem kilkadziesiąt metrów i skręciłem w pierwszą alejkę w lewo, potem w pierwszą w prawo, gdzie na szczęście było jeszcze więcej ludzi, dzięki czemu mogłem zgubić ewentualny pościg.
Minęło parę minut zanim ochłonąłem. Zacząłem dostrzegać przechodniów. Po przeciwnej stronie niedalekiej ulicy - sklepy, samochody, budynki. Docierał do mnie zgiełk uliczny i kwilenie latających mew. Dopiero wówczas, na spokojnie stwierdziłem, że rzeczywiście stało się ze mną coś niewytłumaczalnego. Nie rozpoznawałem okolicy, w której się znalazłem ani mowy mijanych ludzi. Usiłowałem się uspokoić, ale natychmiast przypomniało mi się coś stokroć bardziej przerażającego - to, że nie wiem jak się nazywam, kim jestem i jak się tu znalazłem. Sięgnąłem do kieszeni z nadzieja znalezienia czegoś co uzmysłowi mi kim jestem - niestety. Wszystkie kieszenie puste, jeśli nie liczyć złożonej, brudnej chusteczki do nosa w tylnej kieszeni spodni. Mimo całej grozy sytuacji parsknąłem bezsilnym śmiechem patrząc na zielony, zasmarkany kawałek materiału. Wyrzuciłem go natychmiast do kosza na śmieci, przy czym nawet ta chusteczka wydała mi się bardziej cudza niż własna. Poczułem obrzydzenie. Jakim cudem noszę nie swoją chusteczkę? W tej samej chwili przyjrzałem się swojemu ubraniu. Nowe odkrycie. Zupełnie nie pamiętam żebym kiedykolwiek nosił drelichowe spodnie z czarnymi lampasami. To jakaś maskarada, jakiś żart pomyślałem, na pewno zaraz się obudzę. Zamknąłem oczy i ugryzłem się w język. Poczułem w ustach krew i zawyłem z bólu. Otworzyłem oczy. Przede mną obce miasto, obcy ludzie i ja sam obcy dla samego siebie nie mniej niż wszystko wokół.
Nie miałem na sobie żadnej kurtki czy marynarki tylko koszulę z kołnierzykiem, białą, z podwiniętymi rękawami. Jedyne co mnie odróżniało od otoczenia to te idiotyczne lampasy.
Ludzie nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Można powiedzieć, że doraźnie się uspokoiłem na tyle, że mogłem się zdobyć na równy, normalny krok i opanowany wyraz twarzy. - Właśnie!? - Moja twarz. Gdy tylko o tym pomyślałem ogarnął mnie lek. Nie wiedziałem, jak wyglądam. Bałem się co zobaczę, gdy nadarzy się okazja zobaczenia się. Zacząłem się rozglądać za czymkolwiek w czym mógłbym ujrzeć swoje odbicie. Po drugiej stronie ulicy ulokowana była mała fontanna. Widząc błyszczącą w słońcu kałuże przeszedłem na drugą stronę ulicy i zbliżyłem się do rozlanej przez podmuchy wiatru wody. Przygotowany byłem na najgorsze. Spojrzałem i zobaczyłem swoją twarz. To mogła być tylko moja twarz. Tylko ja stałem pochylony nad kałuża. Zobaczyłem twarz człowieka, który miał zarost na gębie i mocno podkrążone oczy, ale wydał mi się znajomy.
Siedziałem w kucki nad kałuża aż jakieś dziecko przebiegło z krzykiem rozchlapując wodę. Otworzyłem ochlapane oczy i przetarłem dłonią twarz. Usłyszałem nad sobą łagodny kobiecy głos. Odwróciłem się w jej stronę, porażony słońcem zmrużyłem oczy, ale ona już pobiegła za dzieckiem. Najwyraźniej tylko przepraszała.
Nie miałem zegarka, więc nie wiedziałem która godzina. Słońce nadal grzało mocno. Musiało być około 18nastej. Było lato. - Nawet pora roku była dla mnie czymś nowym. Równie dobrze mogła być zima i też bym się nie zdziwił. Albo jesień. Było mi wszystko jedno, gdyż i tak nie pamiętałem która z czterech pór roku była prawdziwą porą, tą porą, kiedy jeszcze wiedziałem kim i skąd jestem.
Powlokłem się w kierunku ławki nieopodal fontanny. W głowie pustka. Zupełna pustka i potworne łupanie, bo nie mógłbym tego łupania nazwać np. migreną jakie miewa angielska królowa, żadnego punktu odniesienia, nic co mogłoby mnie naprowadzić na jakikolwiek ślad. Albo więc nie jestem kimś kim byłem, albo zapomniałem kim naprawdę jestem. Bo przecież nie jest to sen. To mi się nie śni. Jestem przecież żywym człowiekiem i jedyne co wiem, to to, że napier... boli mnie głowa... Musiałem się zgubić? Może ktoś mnie napadł i ogłuszył? Nie mam przecież dokumentów ani portmonetki, którą zawsze noszę w kieszeni...
- Ale! - przecież nie pamiętam, czy w ogóle ją miałem...
Robi się coraz później, czuje to chociaż słońce nadal wysoko i nadal jest gorąco. Może powinienem odpocząć. Ale boję się zasnąć. Nie wiem co zastane, gdy się obudzę? Ostatecznie, na tej ławce z dala od ludzi nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Ludzie przechodzą i nie zwracają na mnie uwagi...
"Gdzieś ty do cholery przepadł?!"
- obudził mnie tubalny głos Jurka.
"Szukamy cię kur... od czterech godzin!" - poinformował.
"Widzę, że kwitnąco nie wyglądasz. Chodź na piwo!"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.
Te niepochlebne również.
Dziękuję.