Z dna oka

Byłem, widziałem. To co zapamiętałem jest w tych workach.

wtorek

Oswajanie się z kapitalizmem

Raj rajem, ale trzeba iść do roboty. 

Pracowałem na rozbiórkach. Ten to zrozumie, kto w tej branży pracował, $4 na godzinę, 10 godzin dziennie, 6 dni w tygodniu. Praca po prostu katorżnicza. Pracowali przeważnie chłopi z łomżyńskiego i białostockiego. Sól naszej ziemi. Pracowali tylko Polacy. Nikt inny by nie wytrzymał. Pracowali, aby kupić traktor, snopowiązałkę lub cement na budowę domu. Nasz szef, oczywiście Mafiozo, brał za nas $12/godz. i przypuszczam liczył zleceniodawcom dwa razy więcej godzin niż myśmy przepracowali.

Przerabialiśmy szkołę na dom mieszkalny. Budynek miał 14 pięter. Rwaliśmy podłogi, burzyliśmy wewnętrzne ściany. Cały dzień huczało w tym budynku jak w ulu. Kurz gasiliśmy woda. Wielokrotnie przyjeżdżała straż pożarna, sądząc, że budynek się pali. Tak wielki obłok kurzu unosił się nad dachem.
Gruz woziliśmy taczkami do zsypu, czyli do rury o średnicy jednego metra, która wydłużaliśmy w miarę przenoszenia się na wyższe kondygnacje. Na ulicy stał 60 stopowy kontener. W kontenerze pracował Józek. Rozgarniał gruz, aby równo wypełniał wnętrze. Wszyscy zazdrościli mu tej pracy. Była dużo lżejsza niż wszystkie inne.

Lipcowy upał w połączeniu z wilgocią idącą znad jeziora wykańczał nas. Naprzeciwko naszej budowy była usytuowana ładna restauracja, w porze lunchu wypełniona lepszym sortem. Nienawidziliśmy tych dzianych dupków z dupencjami, czystych i zadbanych, my brudni bez szansy umycia się jak tylko ze szlaucha. Bo co tu dużo gadać, to prawda co mówił kiedyś brodaty facet, że "byt kształtuje świadomość".

Moi koleżkowie siadali na przerwie przy oknach bez futryn i pustym zmęczonym wzrokiem obserwowali czyścioszki jak się zajadają. Oni jedli z talerzy coś, czego nawet nazwać nie potrafiliśmy. Popijali winkiem. My, jedliśmy chleb z grubo krajanym boczkiem, popijając mlekiem z butelek po wódce.

Podczas przerw większość próżnowała. Ja nie. Myślałem jak tu dać satysfakcję moim współtowarzyszom niedoli, kosztem tych z restauracji.

Wymyśliłem!
Na 14 piętrze były mieszkania nauczycieli z porzuconymi książkami, podartymi ubraniami i starą bielizna. Była tam też łazienka z pełnym sedesem. Smród z tej łazienki mógł złamać niejednego z nas - mimo, że do wielu smrodów byliśmy przyzwyczajeni. Ten, był przeogromny. 
Postanowiłem wykorzystać sedes z zawartością i podzielić się smrodem z burżuazja w restauracji. Dałem moja myśl pod głosowanie gremium. Zgoda była pełna! Wypiłowaliśmy sedes wraz z kwadratem podłogi by można było uszczelnić rurę spustową. Uszczelniliśmy od dołu. Górę, obłożyliśmy koszulami i jakąś marynarką. Niczego nie oszczędzaliśmy. Nieśliśmy ten sedes ustawiony na deskach na 7 piętro po schodach. Stasiu, jeden z nas, który miał pod Łomżą hodowlę świń, cały obrośnięty rudym kłaczywem na piersiach i plecach, po długiej zadumie i myśleniu z sukcesem powiedział: 
"to gówno jest dobrze zmacerowane". 
Wszyscyśmy przytaknęli gęsto spluwając. Pewne na 100% że miał rację. Nie wiedziałem co to znaczy, lecz wierzyłem Stasiowi na słowo.

Nieśliśmy ten sedes ze smrodem jak kiedyś popiersie Stalina noszono na pochodach 1 maja. 
Szedłem pierwszy usuwając z drogi cegły, deski i dragi. Wołając: "bracia!!! Aby nie uronić!". 
Praca nasza byłaby niemożliwa w tym budynku, gdybyśmy wylali zawartość. 
Smród gesty "że można krajać" szedł za nami. Cieszyłem się z tego smrodu, który gwarantował powodzenie akcji.

Doszliśmy szczęśliwie. Kilka minut po 12-tej - porze lunch, gdy restauracja już była prawie pełna i ogródek przed nią. Gwałtownym ruchem wrzuciliśmy sedes do rury. Tąpnęło, grzmotnęło aż zachwiało nami. Podekscytowani akcją nie powiadomiliśmy Józka w kontenerze. Trudno, jedna ofiara po naszej stronie się nie liczy. Teraz się w nim miotał bijąc pięściami o stalowe ściany błagając o laskę. Nie miał sił aby wyskoczyć. W końcu przewieszony przez jego burtę rzygał gęstą żółcią.

Smród wolno, acz niepohamowanie doszedł do restauracji. Eleganckie panie i panowie opuszczali pomieszczenie i stoliki ustawione w ogródku. Nie, oni nie oddalali się z elegancką godnością. Oni spier... ops - pierzchali w popłochu pozostawiając na talerzach napoczęty Beef Stroganoff i niedopity Pinot Noir w kielichach. 
Pierzchali również kelnerzy przeskakując przez mały żywopłot z kwiatów w doniczkach. Kwiaty były różnokolorowe pamiętam jak dziś. Musiały ładnie pachnieć. W takich restauracjach ważne są wrażenia estetyczne...

W pełni uzyskaliśmy zaplanowany efekt. Trzeba było widzieć twarze i oczy moich kolegów. Byli dumni, błądzi, szczęśliwi i usatysfakcjonowani. Ten wyraz twarzy miał Lud Paryski po zdobyciu Bastylii i marynarze Aurory po zdobyciu Pałacu Zimowego. 

Co ja odczuwałem? Pochodzę z warstwy naszego narodu która kiedyś specjalizowała się w szarżach na armaty. Nie ma już armat ustawianych w wąwozach, nie ma kawalerii, szabel, amarantów zapiętych pod szyję. Została jednak kawaleryjska fantazja. Ona jest w genach. Ona była, jest i będzie!