Z dna oka

Byłem, widziałem. To co zapamiętałem jest w tych workach.

poniedziałek

Prolog

Wielkie czasy wymagają wielkich ludzi. Istnieją bohaterowie nieznani, skromni, bez sławy i historii. Analiza ich charakteru zaćmiłaby jednak sławę nawet Aleksandra Macedońskiego. 

Dzisiaj, na ulicy Eglinton Ave w Mississauga, prowadzącej do General Pharmacy, możecie czasami spotkać naznaczonego życiem człowieka, który sam nawet nie wie jakie znaczenie ma w historii czasu. Idzie sobie skromnie... swoją drogą... by kupić tubkę albo i dwie Voltarenu na bolące kolana. 
Nikomu się nie naprzykrza, nie wadzi i jemu też nikt tego nie robi. 
Gdybyście go zapytali, jak się nazywa, odpowiedziałby wam skromniutko i prosto: 
Jestem kim jestem.

Przyszedłem na świat z konieczności, nie było innego wyjścia. AK już nie było więc nie należałem. Do Solidarności nie zdążyłem. Kolaborantem też nie byłem, nie lubię stada.
Tak sobie rosłem, rosłem samopas aż nadszedł czas wyższej edukacji. Przyjęto mnie (z oporami) do przedszkola. Grałem tam w gumę, marzyłem o hełmie strażackim i toporku. Pani przedszkolance opowiadałem obleśne dowcipy, a na wycieczki w plener do butelki po oranżadzie, wlewałem babcine wino. Czasami dawałem jakiemuś kolesiowi w palnik a dziewczynom… a dziewczynom robiłem ukraińskie pieszczoty i demonstrowałem, jak gryzie koń. Zadzierałem im sukienusie z ciekawości czymże one siusiają… Czego nie wiem do dziś.
 
Nic nie trwa wiecznie. Doroślałem. Z wielkim trudem nauczono mnie czytać. Od tego czasu czytam wszystko z uwagą wyciągając wnioski. 
Wpadła mi kiedyś w ręce głośna książka, głośnego autora - „Mein Kampf” protoplasty Europy bez granic. Przeczytałem tę „tfurczość” z ciekawości, by dowiedzieć się o co w tej wielkiej zadymie chodziło. Była to jedna z najcięższych moich lektur. W świetle tej lektury, wydaje się niesłuszny zarzut stawiany Adolfowi, że kłamał, kręcił i oszukiwał. Każda książka, nawet najbardziej grafomańska miewa pewien klimat, nie zawsze łatwy do określenia może niezupełnie konkretnie uchwytny który z niej promieniuje. Z atmosfery udzielającej się z tej książki wiało urazem do łajdactwa, spryciarstwa, egoizmu, bogacących się na pracy innych. 
Nie polecam. Zwłaszcza młodym. Wypacza nieuformowane charaktery.
 
Rosłem sobie dalej aż dorosłem do tego by spełnić zaszczytny obowiązek. I znów nie było innego wyjścia. Źle w armii nie było, nawet wyniosłem z niej to, że nasz największy wróg miał flagę bearing the fifty stars!

W Oj! czyźnie też było wspaniałe, trwał twórczy okresów kultury. Nakłady książek w wysokości niespotykanej NIGDZIE dotychczas na świecie. Polskie kino, teatr, muzyka, zdobywały rynki światowe, zaś ludność powiększyła się z niespełna 20 milionów do 40, był to największy proporcjonalny wzrost populacji w historii narodu mimo tego, że aborcja była dozwolona. Obecnie jest zabroniona, ale patrząc na wysiłki rządzących widać, że liczba Polaków się zmniejsza, również po raz pierwszy w dziejach.
Czytałem w jakimś tygodniku, że naród mnożył się z rozpaczy, a twórcy działali na własną rękę. Jak to pogodzić z kontrola partii, cenzury, inwigilacji i uciskiem ducha nie wiem?

Duch! – a propos: Ewangelia jest to rzecz nie duża wystarcza dwie/trzy godziny lektury. Zważywszy, że Jezus nauczał przez blisko trzy lata, musi to być znaczny skrót i co ciekawe, Jezus nie zapisał swojej nauki jak to zrobił Mahomet, który podyktował Koran – czy Budda, który autoryzował teksty. Jezus wszak pisać potrafił. Pisał przecież palcem na piasku z okazji sądu nad jawnogrzesznica jak podaję św. Jan. Pewne światło na tę sprawę rzuca św. Augustyn – pisząc, że jest to ostrzeżenie: „Myśl Boga dociera do nas poprzez deformacje, poprzez słownictwo, poprzez ludzki sposób interpretacji”. Zatem, jest nie do uniknięcia ta niezupełna pewność, jaka pozostaje po lekturze. Sceptycyzm kołacze w umyśle. Jednak, nie lekceważę mądrości Kaka = kościół katolicki, gdyż jest to jedyna dyktaturą jaka od dwóch tysięcy lat nie została obalona. Bycie katolikiem jest trudne, gdy się myśli… ale również wtedy, gdy nie robi się tego wcale. Od myślenia po katolicku zwyczajnie we łbie się kołuje i szczypią oczy. Bezmyślne działanie według kościelnych zaleceń prowadzi wprost do mniejszych lub większych nieszczęść, a w każdym razie egzystencjalnych frustracji. A gdy rodzi się w tobie pytanie; czy Bóg Cię kocha? 
Może się budzić sceptycyzm po sugestiach jakie miał mój ulubiony George Carlin: 


Pobierając dalsze nauki dowiedziałem się także, że każdy mężczyzna w swoim życiu powinien: wychować syna, zbudować dom, posadzić drzewo i napisać książkę. 
To pierwsze z powyższych zaleceń Platona nie zależy tylko od nas, ale trzy następne – choć nie łatwe w dzisiejszych czasach są możliwe do zrealizowania. 
Jestem przedstawicielem tych, którym podoba się pisanie w celach czysto komercyjnych – łatwe, nieprzeintelektualizowane kawałki.

Kiedyś, dawno temu, czytałem „Dzienniki gwiazdowe”. Łyknąłem je jak kostkę ptasiego mleczka, uśmiałem się i ubawiłem, choć nie dotarło do mnie, co Lem chciał mi przemycić. Niedawno, pomny tych miłych wspomnień, sięgnąłem po nie znowu, mniej się śmiałem i więcej rozumiałem i choć zgadzam się z innymi, że Lem jest wielki, to nie dałem rady Go strawić. 
- Po jakiego grzyba mam włazić na 20 piętro po elewacji, jak mogę na piąte po schodach – albo windą? 

Zdecydowana większość tych, którzy potrafią czytać, a dokładniej którzy czytają miast łazić na stadiony robić rozróby lub wydeptywać chodnik pod przysłowiową budką z piwem, są to ci którym czytanie sprawia przyjemność. Dla jednych tą przyjemnością jest łamaniem sobie łba w kwestii co autor chciał przekazać, a innym wręcz odwrotnie i ja się do nich zaliczam. Czy to źle? Nie wydaje mi się. Jest tyle ambitnej literatury, że można by całe życie tylko taką lekturę czytać i jeszcze by sporo zostało. Nie mam najmniejszej ochoty dobijać się niczym ciężkim i Bóg strzeż, by „pisarze” przestali „słabo” pisać. 
Poza tym, czy jest jakikolwiek temat, wątek, problem moralny, filozoficzny czy społeczny – cokolwiek co nie zostało już poruszone gdzie indziej! Ni-Ma! Nawet jeśli trafisz na coś nowego, zachwyci cię to, wyda się to nowym i odkrywczym, to świadczy tylko o tym, że miałeś pecha i wcześniej się z tym nie zetknąłeś. Wszystko, absolutnie wszystko już było tylko my ciągle ocieramy się o cienie tych samych rzeczy, jedynie światło czasami pada z innej strony.
Mnie osobiście ta świadomość osłabia. Wiem, że cokolwiek ktoś chciałby napisać, znajdzie się ktoś inny kto dostrzeże zbieżność z czymś co już było, lecz czyż nie więcej jest takich, dla których będzie to novum, zachwycą się tym? Pieprzone rozterki. Poza tym Internet jest ostatnim miejscem, w którym powinien ktokolwiek się wysilać na wynajdywanie realnych osi swego dzieła. Nawet jeśli coś pobrzmiewać będzie na novum, za cholerę sceptycznie nastawiony czytelnik nie da temu wiary... 
Znam życie!
 
Patrząc na dzisiejszy świat, człowiek w swej masie jest głupim, bezmyślnym zwierzęciem z czego najgroźniejsza jest ta masa vide wyborcy Trumpa czy Budynia. Obawiam się, że ludzkość jest blisko masy krytycznej, ale ogólnej demencji raczej bym się nie obawiał. Wychodzi na to, że bronię tu marna (marna to złe słowo – łatwa – może lepiej) literaturę. Jak najbardziej! Bo jest potrzebna. Taka literatura daje wytchnienie tym, którzy jej potrzebują. Przenosi w fantastyczne światy, gdzie wszystko jest proste i łatwe. Innej czytać nie myślę, bo właśnie taka mi najbardziej leży i nie obawiam się, że ktoś, za moimi plecami, będzie się ze mnie podśmiechiwał. 

Czytając niektóre reportaże, opowiadania czy felietony mam wrażenie, że poza darem samego przelewania pierdoł na "papier" czy to web czy gazet posiada taki ktoś jeszcze nie zatracone własne poglądy, a przede wszystkim wiedzę stosowna, by nią wyrażać i przymierzać do niej to, o czym niektórzy piszą w sposób klarowny i rzec by można bliski łopatologicznemu, co w dzisiejszych czasach jest sztuka zanikająca.
Poza tym w komentarzach na tych blogach bywają krytyki, że jedne są dnem z dwoma metarmi mułu inne "delikatne". Komentujący potrafi skrytykować nie niszcząc jednocześnie obrabianego materiału niczym wytrawny ogrodnik potrafiący tu i ówdzie przyciąć gałązkę, by roślinka rosła lepiej i zdrowiej. 

Niektórym krytykom totalnego pokroju, wydaje się, że im więcej wokół siebie wydepczą tym lepiej. Pewnie dla nich tak. Stoją sobie potem w centrum stratowanego, pustego pobojowiska i toczą głupawym wzrokiem wypatrując, czy w ich czarnym kręgu nie pojawia się jakiś nowy zielony pęd. 
I co? Wydeptali kawałek, a trochę dalej, już poza ich zasięgiem, ściele się gęsto zielona łąka pełna życia, przy której ta plameczka ich czerni, wygląda jak musze gówno na suszącym się w jasnych promieniach słońca prześcieradle. 
Nie wiem co takim się wydaje. Może, wydaje im się, że inni są aż tak głupi by nie wiedzieć co dla nich dobre?
Rozumiem jednak takiego totalnego kaznodzieję o co mu chodzi i zgadzam się z nim, jednak chciałbym ukazać i inne spojrzenie. Może jestem przedstawicielem tych, co mają nieco więcej w pusze mózgowej i - niestety nie potrzebowałem tysiąca lat by się skurczyła (tak nawiasem; neandertalczyk miał większy łeb niż taki i jak skończył?). 
Jestem przedstawicielem tych, którym podoba się pisane w celach czysto komercyjnych - łatwe,
nieprzeintelektualizowane kawałki. 

Zdecydowana większość tych, którzy potrafią czytać, a dokładniej: którzy czytają (tu by posłużyć się faktami powinienem obłożyć się statystykami i przytoczyć parę liczb nt. czytelnictwa, ale nie chce mi się) są to ci, którym czytanie sprawia przyjemność i Bóg strzeż, by "piszący" przestali słabo pisać!