poniedziałek
Dziewicza podróż 2
Wreszcie, odprawa została dokonana, pan urzędnik biegał z naszymi papierami po innych pokojach dlatego uporaliśmy się z czajem. Podziękowaliśmy za gościnę pięknie, a nam życzono Good luck…
Następna granica Samada - Daraa (SYR- HKJ) około 500 km. przez Syrię. Po lewej i prawej uprawne pola. Przy drodze rosną czereśnie, stanąć i rwać. Nie ma czasu. Agregat chłodniczy prawie cały czas pracuje by utrzymać nakazana temperaturę chłodni. Krajobraz się zmienia żółcieje zmienia się agrarnie. Za Homs (Hims) pustynia syryjską, na widnokręgu wielbłądy. Po pustyni wiatr goni kolczaste krzewy robiąc z nich kolczaste balony. Czasami kilka lepianek, nim je zobaczysz smród palącego się wielbłądziego łajna służącego jako opał roznosi wiatr po okolicy. Jak widać - człowiek, to uniwersalny stwór, przystosuje się do wszelkich warunków (kilka lat później, nastąpiła era gazu w butlach). Ostry zjazd, widać Damaszek i osła rozjechanego na miazgę którego konsumują psy do spółki z wronami. Dobrą godzinę przebijaliśmy się przez stolicę. Załapaliśmy się w kondukt pogrzebowy, niechcąco. Ciekawy obyczaj: przede mną taka Nyska „Panikara” z głośnikami na dachu, staje co chwilę i ryczy przez głośniki o zasługach umarlaka. Umarlaka widzę przez tylną szybę panikary, siedzi licem do szyby, przywiązany chyba do fotela. Nadążyła się okazja wyminąć gdy karawan wjechał w zatokę by głosić epitafium.
Za Damaszkiem inne krajobrazy. Wjeżdżamy w dolinę Jordanu. Zielonooo, mniej oczy bolą.
Daraa. Odprawiamy się w baraku, bez czaju niestety. I już jesteśmy w „Dżardanni” – Ramatha-Toll Gatte. Wszędzie ogromne plakaty z wizerunkiem Connery’ego! Na niektórych z dziewczyna – chyba żona? Ładna. Coś tam pisze pod spodem, nie wiem co? Nie wypada stawać i pytać. Gdy gadaliśmy o tym z Jaśkiem, obstawiałem, że pisało tam po ichniemu tak: Support your local king. Jasiek, że na pewno: Boh hranij cara! Na granicy, dostaliśmy mapkę jak jechać na UC w Ammanie. Łatwo trafiliśmy na południowo-wschodni kraniec miasta gdzie się mieścił. Zaparkowaliśmy na dużym placu pod celnym urzędem. Zgłosiliśmy się do spedytora, ten już dalej załatwiał odprawę i miejsce rozładunku. W sumie zrobiliśmy dzisiaj 860 km., wystarczy. Nigdzie nie idziemy bo do miasta daleko. Można by odczepić się od naczepy, ale to nie jest bezpieczne, naczep z ładunkiem nie zostawimy przecież.
Pytam koleżkę obok myjącego szybę; czy jest tu jakiś Restaurant? Oczywiście! – jest, z drugiej strony UC.
Poszliśmy. Był barak z lada chłodnicza, a w niej zielone jajka i w wielkiej dzieży z wodą "Coca Cola". W tej wodzie w bali bez mikroskopu było widać miliardy zarazków ameby. Wróciliśmy. Zrobiliśmy sobie wykwintna kolację z zapasów jakie mieliśmy. Naczepy chłodnie, miały schowek dla kierowcy do schłodzenia art. spożywczych. Mieliśmy tam konserwy, chleb zakupiony w Cieszynie. Miałem żonine flaki w słoikach, Jasiek, b. dobry peklowany boczek, do tego znaleźliśmy dwie flachy żyta. Uczta była że HEJ! Zrobiliśmy 5279 km. w 6 dni. Dobry czas. Za dobry!
Następnego dnia rozładowano nas w magazynach chłodni UC na miejscu. Jajka były dla ammańskich szpitali. Tortu nie było - szkoda.
Powrót ta sama drogą na pusto aż do Bułgarii.
Zastanowiło mnie, dlaczego rumuńscy kierowcy kupują tam kamienie do zapalniczek kilogramami? Jasiek też nie wiedział. Żaden policjant na BW Rumuna nie stopował, nie chciał narobić sobie biedy. Na widok rumuńskiej ciężarówki policaje się odwracali tyłem. Rumuni wracali swoimi Roman Diessel (takie ichnie tiry) bez szyb, na pojedynczych kołach tylnych osi, upłynniali te podzespoły w Iraku, Irak importował te ciężarówki z Rumuni. Widocznie, był na to zbyt.
Nas, turecka policja czasami zatrzymywała. Jeśli nie chciałeś z nim gadać, wystarczyło rzucić paczkę Malboro, ten gest załatwiał sprawę. Poza Turcją nie było ograniczenia szybkości. Policji na drogach nie było widać. Za to małolaty byli niebezpieczni, stali na poboczu i gestami pokazywali że chce im się palić. Gdy minęło się ich obojętnie, to zza najbliższego kamienia czy skały na poboczu leciały kamienie.
Na granicy bułgarskiej zgłosiliśmy się do przedstawiciela naszej firmy. Dał nam ładunek w Sungurlare (BG), przepięknie położona dolina róż.
W winiarni załadowaliśmy wino „Ciociosan”. Przez Ruse i most na Dunaju do Giurgiu (Rumunia).
Następnie do Nadlac - jeden dzień jazdy. Granica z Węgrami.
Za Mako zamknęliśmy pętlę, wjeżdżając na tę sama drogę która jechaliśmy do Ammanu.
Kasztany i brama zajezdni w Słubicach coraz bliżej.
Jasiek pojechał z winem do Wrocławia. Ja, do Byk - doszczy...
Ps. Nie będę ukrywał, że miałem pewne obawy przed tym pierwszym dla mnie rejsem w dzikie kraje demonizowanie opowieściami bywałych tam kolegów, ale - pomyślałem sobie, nie święci garnki lepią - pojedziesz, zobaczysz, będziesz wiedział! Najważniejszym jest nie szarżować. Na kursie PZM (Polski Związek Motorowy było coś takiego) w Gorzowie Wlkp. gdzie uczęszczałem na kurs pierwszej kategorii prawa jazdy w 1967 roku, wykładowcą był p. Jurgiel, bardzo przyzwoity gość z ogromnym doświadczeniem zawodowym wykładający nam zasady ruchu i budowy pojazdów od szerokości i głębokości siedzeń dla poszczególnego pasażera włącznie. Pamiętam do dziś, że siedzenie dla pasażera winno wynosić 40 cm. x 60 cm. śmiszne - co? Pamiętam także jakie zadał nam zadanie domowe które brzmiało: Co to jest silnik spalinowy? Na następnych wykładach (nie było Internetu!) kursanci snuli różniste dywagacje, a odpowiedź była jedna: silnik spalinowy jest mechanizmem zamieniającym ciepło na pracę - proste! Zapamiętałem te twierdzenie na całe życie. Podobnie jak inne p. Jurgiela zalecenie: "Jedź tak, byś ZAWSZE panował nad pojazdem".
Ps2: Czytam, że polscy pracodawcy żalą się, że o dobrego kierowcę jest coraz trudniej. Czy ta grupa zawodowa jest na wymarciu? Na wymarciu może nie, ale każdy zaczyna kalkulować. Zawodowy kierowca jest gościem we własnym domu. Tak naprawdę nie zna swoich dzieci, ponieważ widuje je po kilka dni w miesiącu. Z żoną jest podobnie. Żeby jeszcze warunki finansowe pozwalały zapomnieć o tych trudach. Ale tak nie jest – mówią zawodowi kierowcy.Czytam nie raz, że kierowcy nie oceniają swojego zawodu pozytywnie. Czytałem, że pewne badania wykazały, że 25 proc. osób z wykształceniem średnim i zawodowym uważa zawód kierowcy za prestiżowy. Czy jest ten zawód prestiżowy nie wiem, wiem za to, że zawodowy kierowca musi być odporny na stres i być dość sprawnym fizycznie. Bardzo ważne jest doświadczenie kierowcy.
Pracodawcy zaś oceniają wartości mierzone w tysiącach kilometrów. Generalnie preferowani są kandydaci terminowi. Niewielu kandydatów przywiązuje do tego wagę, a wiadomo, że sporo można stracić spóźniając się nawet 10 minut. W wielu firmach transportowych wymagana jest 100 proc. punktualność. Jeśli ciężarówka z ładunkiem ma być pod rampą o 08.00, to tak być musi - inaczej dostawa nie przejdzie przez bramę, bo ta zostanie zamknięta.
20 tysięcy kierowców ciężarówek potrzebują Niemcy. Bardzo trudno ich znaleźć bo kierowców z niemieckim i odpowiednią kategorią prawa jazdy - w Polsce, jest naprawdę nie wielu.





